Nieczęsto zdarza się, że narracja niemal natychmiast przenosi czytelnika do miejsca akcji powieści. Jeszcze rzadziej udaje się to pisarzowi zrobić przy użyciu minimum środków. Ballada o drobnym karciarzu bez zbędnych opisów wprowadza do wypełnionej przepychem, a jednocześnie mrocznej atmosfery kasyn w chińskim Makau, do świata hazardu. Czytelnik wchodzi do świątyni gry za „lordem” Doyle, który uprzedza: „każdy wie, że nie jesteś prawdziwym graczem, dopóki w głębi duszy nie wolisz przegrywać”.
A dalej – toczy się tak, jak można się spodziewać. Raz wygrana, raz przegrana, powtarzalność ruchów i szczęście albo pech. A mimo to nie można poczuć znużenia tą opowieścią. Ważną rolę odgrywa w Balladzie pojęcie szczęścia właśnie i zderzenie dwóch cywilizacji – cynicznej zachodniej i przesądnej wschodniej, która szczęścia i fatum boi się tak samo, jak duchów. W samym centrum tkwi lord Doyle, codziennie po kilka razy rzucający wyzwanie fortunie. To hazardzista, który o swoim nałogu mówi bez emocji, bez patosu, ale przez to dosadniej i głębiej niż gdyby miotał się między euforią a rozpaczą z wygranej albo przegranej. Bo nie o wygraną czy przegraną chodzi, ale o samą grę, od której nie można się uwolnić, która wciąga coraz głębiej i każe obstawiać coraz większe stawki. Tak jak Doyle nie może przestać grać, tak czytelnikowi trudno przestać ostrzegać go w myślach przed kolejnym zakładem. Z góry oczywiście wiadomo, że się nie wycofa, a czytelnik popada w pewnym stopniu we współuzależnienie.
Ta z pozoru leniwie snująca się opowieść to podróż nie tylko przez kolejne chińskie kasyna, ale też przez wzloty i upadki towarzystwa skupionego wokół nich. Nie można powiedzieć, że to cała galeria osobowości, bo jest ich tylko kilka, za to mocno zapadają w pamięć – od żony bogacza, złośliwie przepuszczającej pieniądze męża, przez innych hazardzistów (albo na powierzchni, albo na dnie) po młodą call girl Dao-Ming, która jako jedyna może być wybawieniem dla Doyle’a. Obserwujemy ich wszystkich znad karcianego stołu, oczami głównego bohatera, pogrążając się razem z nim w nałogu. Ten nałóg opisany jest prostym, bezpretensjonalnym i dlatego uniwersalnym językiem. Bo to nie jest książka o hazardzie, to książka o każdym uzależnieniu: „Mnożyły się wygrane, gwałtownie zbliżając mnie do punktu, w którym to wszystko straci przez nie sens, o ile sens tego wszystkiego polegał na wygrywaniu pieniędzy”.
Czytanie Ballady przynosi zrozumienie, podobne do tego, gdy przestaje się myśleć, że wypadki zdarzają się innym ludziom. To zrozumienie obraca w pył przekonanie, że nałóg to rzecz innych. Osborne z przerażającym spokojem uświadamia, jak łatwo można dać się pochłonąć katastrofie.
Elżbieta Bielecka
Lawrence Osborne, Ballada o drobnym karciarzu, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016, ss. 270.
Leave a Reply