Zastanawiałam się od czasu do czasu, czytając powieść, co ma trampek z okładki do fabuły, samotny i zakrwawiony trampek, dodajmy. I nie wiem. Może za szybko czytałam, za dużo się działo, za bardzo chciałam doszukać się głębszego sensu. Pewnie niepotrzebnie, przecież nie o drugie czy trzecie dno w kryminałach chodzi, a o rozrywkę i takąż dostaniecie w szóstej części przygód, jedynego być może w polskiej beletrystyce, profilera. Zerknęłam jeszcze raz na książkę i coś mi zaczęło właśnie świtać z tym trampkiem, o ile jest to bucik dziecięcy. Niestety chyba jest.
Niestety też (dla mnie) nie znam poprzednich części z Hubertem Meyerem, a sporo wątków zahacza o wcześniejsze historie, choć nie powiem, żeby aż tak bardzo przeszkadzało mi to w odbiorze „Balwierza”. Zdecydowanie zainteresował mnie motyw romansowy, prokurator Rudy wydaje się być całkiem niezłą babką, szkoda jej dla takiego buca… w ogóle jej szkoda. Ups, wymknęło mi się, no trudno, musicie doczytać powieść do końca, żeby ocenić nowe pomysły Katarzyny Bondy. A są iście rodem z Bonda.
Od momentu, kiedy Meyer pojawia się na miejscu zbrodni, akcja systematycznie i szybko nabiera zawrotnego tempa. Zawrotnego na tyle, że zanim się człowiek pozbiera, to książka się już kończy w sposób, rzekłabym, nieludzki wręcz. Po drodze mamy kilka ciał, zaginioną dziewczynkę, kółko łowieckie, poroża, białe wilki, zmowę milczenia i nie pamiętam, co jeszcze, tyle tego było. Aaa, dużo kluczenia i zmyłek, a potem szybkie rozwiązanie. Spuszczaną z dzieci krew i kapliczkę świętego Huberta. No i oczywiście Balwierza, sprawcę tych morderstw. Nie wiem, czy tożsamość zbrodniarza będzie dla was zaskoczeniem, ale mnie przy pierwszym spotkaniu z tą postacią coś tknęło. Tyle podpowiem, być może nie tylko mnie coś natycha.
A co do Bonda – za dużo nieprawdopodobnych sytuacji zdarza się w tej powieści, żebym nie porównała do znanych i lubianych filmów z agentem 007, w których przymyka się oko na fantastyczne wręcz rozwiązania fabularne, bo to przecież Bond. Natomiast Bonda chyba jednak odrobinę przesadziła tym razem. Nie znam się za bardzo, ale wynik badania genetycznego w dwie godziny? U nas, w Polsce? Na Podlasiu? Kto wie, może właśnie na Podlasiu są tacy szybcy spece od DNA. I od sekcji zwłok, na którą „normalnie” czeka się dwanaście godzin od stwierdzenia zgonu przez lekarza, a na wyniki z raportem to ho-ho! Akcja zaś toczy się tak wartko, że chyba nikt tam nie ma czasu na spanie, jedzenie, zakupy czy toaletę. Na nic zupełnie. Jednak to przecież zrozumiałe – cała Narwia żyje Balwierzem, intrygami, plotkami i tajemniczymi morderstwami, które dzięki psychologowi śledczemu zostaną w końcu rozwikłane. Brawo Hubert Meyer!
Niemniej, sięgając po najnowszą powieść Katarzyny Bondy, otrzymacie dobrze napisany, krwawy, przejmujący, rozgrywający się w pięknych okolicznościach podlaskiej przyrody kryminał, od którego trudno się oderwać. Bo i po co? Po co się odrywać, skoro można w jeden wieczór na parę godzin stać się doświadczonym, rasowym profilerem i rozwiązać zagadkę? Mnie aż zachciało się cofnąć w czasie i skończyć jakieś studia w tym kierunku, żeby móc takie profesjonalne profile zbrodniarzy wypisywać. Być jak Hubert. No cóż, jedyne, co mi się ostatnio udało napisać, to tę recenzję i skierowanie do poradni psychologiczno-pedagogicznej na badanie w kierunku dysleksji. Zawsze to coś, nieprawdaż?
Mirka Chojnacka
Katarzyna Bonda, Balwierz, Wydawnictwo MUZA, 2021
Leave a Reply