|
Kazać człowiekowi wybrać jedną jedyną i najważniejszą książkę to jest, proszę Państwa, szantaż emocjonalny i gwałt na psychice!:-)
Mam teraz w głowie zbiegowisko jedynych i najważniejszych książek – biją się okładkami i krzyczą stronami… Dzieci z Bullerbyn? Pan Wołodyjowski? W pępku Ameryki? Ania z Zielonego Wzgórza? Kochankowie róży wiatrów? Seria z Panem Samochodzikiem? Anna Karenina? W pustyni i w puszczy? Lalka? Dwanaście krzeseł? I wiele, wiele innych. To zależy od wieku… Od nastroju… Od sytuacji… Od towarzystwa… Od pory roku… Od tego czy jest nam dobrze w życiu czy źle…
Obawiam się, że nie mam literackiego placebo. Ale mam za to wyobraźnię, więc imaginuję sobie teraz, że ktoś mówi do mnie: „Jedziesz na bezludną wyspę i możesz zabrać tylko jedną książkę”. /więcej/
Przejrzałam dziś szczelnie wypełnione książkami regały, by znaleźć tę, którą mogłabym nazwać najważniejszą. Wszak takie zadanie dostałam od portalu „Szczecin czyta”… No i? Zadanie się nie udało, bo wraz z docieraniem do kolejnych tytułów (nie jest to łatwe, bo na niektórych półkach książki stoją w trzech rzędach), lista wyjątkowych dla mnie lektur rosła w tempie zastraszającym. Zrezygnowałam zatem z tego pomysłu, próbując znaleźć w pamięci książki dla mnie wyjątkowe…
W dzieciństwie czytałam wręcz nałogowo. Mając 10-12 lat chodziłam do dobrze wyposażonej biblioteki obok zajezdni autobusowej przy ul. Klonowica (zdaje się, iż w tym miejscu nie ma już wypożyczalni), wybierając grube tomiszcza. /więcej/
Najważniejsza książka… Nie ma takiej, są za to książki – kamienie milowe, takie, które na jakimś etapie życia zrobiły na mnie szczególne wrażenie oraz książki – przyjaciele, do których wracam pewna, że niezmiennie będą mnie zachwycać swymi bohaterami i atmosferą. O dziwo, większość to pozycje z dzieciństwa. Pamiętam „Małą księżniczkę” (F. H. Burnett), która otworzyła mi oczy na szlachetność i dobrze rozumianą dumę oraz „Karolcię” (M. Kruger), która rozpalała wyobraźnię. A „Mój przyjaciel Tulli” (Mikura Vera Ferra), opowieść o teatrzyku kukiełkowym, do którego zakrada się zły czarodziej udający recenzenta, zapadła mi głębiej w serce i pamięć, niż sądziłam, po latach bowiem sama pisuję sztuki teatralne dla dzieci i bywam w „teatrzykach kukiełkowych” (lalkowych! wrzasną tu zaraz specjaliści) częściej, niż kiedykolwiek planowałam. Jako nastolatka wielokrotnie przeczytałam „Winnetou” (K. May) zżymając się na naiwność przedstawianych historii, a jednocześnie chichocząc w ulubionych momentach. /więcej/
Jako 9,10-latek „pochłaniałem” w ilościach hurtowych książki autorstwa Karola Maya i Alfreda Szklarskiego. Który z kolegów w latach 80-tych nie pasjonował się przygodami Tomka w Krainie Kangurów, Na Czarnym Lądzie czy tropiącego Yeti? Ja zapałałem do nich miłością na chyba trzy lata. Potem przyszedł czas na podbój Dzikiego Zachodu, który przemierzałem wraz z dwójką przyjaciół. To oczywiście Winnetou i Old Surehand. Natomiast mając 12 lat targnąłem się na SF i Fantasy i temu kierunkowi jestem wierny do dziś.
Dowodem na to jest cała saga o przygodach Wiedźmina autorstwa Andrzeja Sapkowskiego, którą przeczytałem chyba cztery razy? Od kilu lat uwielbiam też czytać literaturę faktu i książki historyczne, szczególnie dotyczące okresu Drugiej Wojny Światowej.
/więcej/
Pytanie o najważniejszą książkę… No, świetnie…
Jola zadała mi to pytanie ponad pół roku temu. Okazało się za trudne, by odpowiedzieć. Jola czekała, a ja tasowałam w głowie wszystkie ukochane książki, przestawiałam, usuwałam, wyróżniałam. Nie umiałam się zdecydować. Każda jest dla mnie najważniejsza (wszak nawet telefoniczna przy ciekawej interpretacji może intrygować).
Zrobię zatem tak: powiem o książkach, do których przez całe lata maniakalnie wracam. Pominę te, które zachwycają mnie na bieżąco, ale są jednorazowe. Pominę te, które wypadałoby tu wymienić, bo potwierdzają dobrą kondycję intelektualną osoby pytanej. Nawet jeśli kilka z tej półki często mam w dłoniach (i to nie w celu odkurzenia ich), nie powiem o nich. /więcej/
Bardzo nie lubię takich pytań, o najlepsze, najważniejsze, najciekawsze… A już w szczególności, gdy dotyczy to książek. Książka jest niezależnym światem od tego, w którym żyjemy, życiem zawartym pomiędzy okładkami, ze swoim prawem i poetyką, dlatego trudno te niezależne byty przyrównywać, a jeszcze ciężej wybrać ten jeden, który zrobił największe wrażenie.
Opowiem o kilku książkach, które przeczytałem raz, po które już nigdy więcej nie sięgnę – bo nie muszę, bo cały czas są we mnie, choć upłynęło od ich przeczytania wiele lat i wiele miesięcy. Pozostawiły we mnie podobny ślad, co ludzie, których spotykamy w życiu tysiące, ale w sercu zapamiętujemy tylko wyjątkowe jednostki – na całe życie. /więcej/
Odpowiedź na pytanie o najważniejszą książkę wcale nie jest prosta… Napiszę więc o książkach, które od razu, momentalnie przyszły mi na myśl-wszystkie zapamiętane z dzieciństwa.
Pierwszą książką, która mnie oczarowała i zachwyciła do tego stopnia, że chciałam ją przepisywać do zeszytu (były to czasy,kiedy książki nie były tak dostępne w księgarniach jak dziś) to „W Dolinie Muminków” Tove Jansson. Magiczny, tajemniczy, emanujący ciepłem klimat tej książki i przepiękne ilustracje Autorki sprawiły, że zakochałam się w tym świecie i ta miłość trwa do dziś. Następne tytuły, o których myślę z czułością to „Nils Paluszek” i „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren (z niezapomnianymi ilustracjami Hanny Czajkowskiej) oraz moja ukochana „Ania z Zielonego Wzgórza” L.M.Montgomery. Wszystkie te książki kształtowały moją wrażliwość, sprawiały, że świat wokół piękniał, a wydawałoby się zwyczajne rzeczy stawały się nadzwyczajne,zaczarowane i magiczne; uświadomiły mnie, że w tym, co nas otacza jest uśpione piękno i poezja, trzeba tylko przystanąć, przyjrzeć się, obudzić w sobie dziecko, uwolnić wyobraźnię.
Starałam się odpowiedzieć na to pytanie bardzo króciutko, bo o roli książek w moim życiu mogłabym pisać bez końca…
/więcej/
Pytanie o najważniejszą książkę jest kłopotliwe. Konfuzja, do której otwarcie muszę się przyznać, rodzi się z faktu, że nie mam i nie chcę mieć ostatecznej – jedynej – niepodważalnej – odpowiedzi. Najrozsądniej byłoby powiedzieć, że każda książka jest ważna, albo że najważniejsza jest przynajmniej ta ostatnio przeczytana. Ale przecież to nieprawda. Po wielokroć zdarzało mi się sięgać po książki, których na dobrą sprawę nie powinienem mieć nigdy w ręku. Traciłem czas. Nie były ważne. Była jednak potrzeba, była lektura. A czytam odkąd tylko pamiętam, że umiem czytać. Prywatnie i zawodowo, namiętnie i nałogowo. Trzy, cztery książki tygodniowo. Czasem i więcej.
Codziennie z niepokojem spoglądam na twarze sąsiadów, by wyczytać z nich, czy stale powiększająca się domowa biblioteka nie grozi zawaleniem całego budynku. Czy książki, te ważne i mniej ważne, nie spowodują katastrofy budowlanej. Czytanie jest ryzykowne. Na razie podłoga wytrzymuje, a ja lawiruję pomiędzy wyrastającymi jak drapacze chmur kolumnami z książkami. Na szczęście mam orientację. Wiem, gdzie co leży, albo przynajmniej leżeć powinno. /więcej/
|
|
Najnowsze komentarze