|
Mateusz Wiśniewski stworzył wyjątkowy świat, godny podziwu. Niełatwo jest wykreować tak skomplikowane uniwersum, z tyloma postaciami, krainami czy językami. Na miarę Tolkiena nieomal. Magia, intrygi, walki wręcz, szalone ucieczki i pościgi – a pośród nich bohater, którego pesymizm i wewnętrzne rozdarcie zarazi każdego.
Khael, szarooki złodziej, uciekający przed własną przeszłością (i teraźniejszością) w końcu będzie musiał się zmierzyć z samym sobą. Podobno zemsta łagodzi ból, ale czy to wystarczy? Szybko uda mu się dopaść przeciwników i odpłacić za swoją stratę, lecz odnalezienie spokoju duszy zajmie trochę czasu. A zleceń ciągle przybywa i przybywa, jedno rodzi następne, coraz niebezpieczniejsze i lepiej płatne. Jednakże, czego można się obawiać, mając za towarzysza i przyjaciela kharrengur? Niczego, chyba że złapie się stwora za ogon, przed czym przestrzega Duvuan Szepczący z Drzewami.
/więcej/
„To jakby posiąść w spadku cząstkę duszy Iwaszkiewicza”
Książka jest prawdziwą perełką wydawniczą – pięknie wydana, z ogromną liczbą zdjęć i skanów artykułów prasowych, fragmentów zapisków małego Wiesława Kępińskiego oraz listów Jarosława Iwaszkiewicza do niego. Przybliża nieznane epizody z życia pisarza, a także „dworu”, który mu całe życie towarzyszył. Kim był Iwaszkiewicz, tego wyjaśniać nikomu nie trzeba. To, moim zdaniem, jeden z najlepszych pisarzy Polski powojennej (uwielbiam Jego „Panny z Wilka”!), ale też człowiek wrażliwy na krzywdy ludzi.
Razem z żoną, w czasie wojny i okupacji, uratowali w swoim domu, na Stawisku, wielu Polaków, których poszukiwali Niemcy. Kim był Wiesław Kępiński – być może świat nigdy by o nim nie usłyszał, gdyby nie szczęśliwy los, który co najmniej dwukrotnie, dał o sobie znać. Pierwszy raz, gdy jako jedyny przeżył rzeź Woli w 1944 roku. /więcej/
Ogromną przyjemność sprawił mi zbiór opowiadań Alicji Makowskiej. Tęskniłam już od dawna za bohaterami „Aremilu Iluzjonistów”, a tu proszę – niespodzianka! Opowieści, od których nie mogłam się wręcz oderwać ani na chwilę, rozświetlają losy niektórych postaci z poprzednich książek i wnoszą wiele do całości serii. Niestety (a może stety właśnie) pozostawiają ciągły niedosyt – chciałoby się czytać i czytać, a tu tylko sześć opowiadań…
Sześć, ale jakich! Długo myślałam, które mogłoby się stać moim ulubionym i nie mogąc się zdecydować, wybrałam losowo. Za głosem serca… w sensie – to właśnie to opowiadanie, o takimże tytule. I po kilku jego uderzeniach (bo przypomnę, że tak właśnie odmierza się czas w uniwersum Makowskiej – biciem serca) byłam już pewna. Uwielbiam kompozycję szkatułkową. Nie ma to jak historia w historii, zwłaszcza o miłości w trudnych czasach wojny domowej. /więcej/
Choć autor zastrzega się, że „akcja książki, mimo iż umieszczona w konkretnych wydarzeniach historycznych, jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwa do realnych osób żyjących bądź zmarłych, są całkowicie przypadkowe” to trudno o bardziej realne skojarzenia niż wydarzenia z przełomu 2013/2014 na Ukrainie. Masowy sprzeciw obywateli tego państwa przeciwko rządom Wiktora Janukowycza i spowalnianiu integracji z Unią Europejską, zaowocowały przeszło trzymiesięcznym strajkiem na Majdanie, w Kijowie.
To pospolite ruszenie tysięcy Ukraińców, którzy przyjeżdżali na Majdan ze wszystkich stron swojego kraju, uzmysłowiło im jaką siłę tworzy naród, gdy się jednoczy. Ale jak to bywa na terenach zależnych (np. od Rosji) nie w smak było i jest sąsiadowi, by wypuścić spod skrzydeł swoją ofiarę. /więcej/
Można się tego dowiedzieć poświęcając chwile wolnego czasu na lekturę tej książki. Niesamowite przypadki trzech przemiłych bohaterek trzymają w napięciu nasze nerwy. Ale bez obaw, damy radę. Tak jak One: żona bigamisty, wdowa i rozwódka.
Zdało by się… że to wielki bagaż. Lecz Felicja, Zuzanna i Małgorzata pokazują, że można znieść dużo i dalej się śmiać.
Pewnego ranka Małgorzata otworzyła drzwi nieznajomej kobiecie z dwójką dzieci… jak się okazało, była to druga żona Jej męża. Wkrótce dowiedziały się, że mają jeszcze trzecią współmałżonkę. Zuzanna to ofiara uciążliwych starań o zajście w ciążę. Brak potomstwa i pragnienie posiadania wnuków za wszelka cenę sprowokował Jej teściową do zachęcenia uległego synusia, aby przyczynił się do zajścia w ciążę bliźniaczej siostry Zuzanny. Osoby będącej pod ich opieką, nie w pełni rozwiniętej umysłowo. Felicja, młoda żona właśnie miała zadzwonić do męża, aby potwierdzić szczęśliwą wiadomość o tym, że spodziewa się dziecka. Uprzedził ją telefon z informacją, że mąż zginął w wypadku. /więcej/
W tej książce jest wszystko co czyni lekturę atrakcyjną – wątek sensacyjny, miłość i historia, która niczym wiatr układa i rozwiewa losy ludzkie. To co wydaje się już ułożone, niczym mandala, znów zmienia się i sprawia, że pragniemy podążać za kolejnymi, nieznanymi, zdarzeniami. Książkę czyta się świetnie, trudno od niej się oderwać. Jest znakomitą odtrutką na codzienność. A więc do rzeczy…
Historia opowiadana jest dwutorowo – rozpoczyna się w małym, górskim, miasteczku w Austrii, przed II wojną światową, w rodzinie żydowskiego znakomitego mistrza grawerskiego Fabera. W tej rodzinie oprócz seniora rodu jest troskliwa matka i dwie urocze córki. Gdy przybywa tu z sierocińca na młody praktykant Kristoff zawiązują się nici sympatii i uczucia. Jednak nikt nie spodziewa się, że ich spokojny, syty byt, już wkrótce zmienią brunatni żołnierze Hitlera, a oni sami walczyć będą o przetrwanie….
Drugi tor narracji to czasy współczesne, pół wieku później. W Los Angeles spotykamy młodą dziennikarkę, która z troską opiekuje się starym ojcem. Ojciec cierpi na demencję starczą i jest pensjonariuszem domu opieki. Starzec ma kłopoty z kojarzeniem faktów, identyfikowaniem ludzi. Pomimo tego nadal pasjonuje się antykami i filatelistyką. To ona, a konkretnie, pewien austriacki znaczek z dyskretnie naniesioną w rogu szarotką, sprawi, że akcja nabierze tempa, a rozwiązanie tajemnic sprzed 50 lat zaskoczy niejednego czytelnika…
Jillian Cantor maluje przed naszymi oczami okrucieństwa historii, opowiada o różnych miejscach na dwóch kontynentach – Europy i Ameryki. Oczami bohaterów widzimy wydarzenia z czasów Holocaustu, dramatyczne próby ocalenia siebie i najbliższych. Kto przetrwa pożogę wojenną, komu dane będzie ocalić najbliższych? I najważniejsze – czy ci, którzy przetrwali dowiedzą się o swoim istnieniu? Wszystko to napisane frapującym językiem, ujęte ciekawym stylem, i znakomicie przetłumaczone, za co należą się brawa tłumaczce. Można się wiele dowiedzieć o sztuce grawerki, powstawaniu matryc do znaczków pocztowych, umiejętności konspiracji i ogromie miłości człowieka do człowieka. Zachęcam do lektury, bo rzadko się zdarza, żeby książka tak bardzo mnie zafascynowała, by przeczytać ją przez jedną noc.
EKa
Jillian Cantor – „Stracony list”, przekład: Katarzyna Rosłan, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2019
„Nikt nie ponosi winy za to, co zrobił jego dziadek, ale odpowiadamy za to, co robimy z pamięcią.”
Łagodnym lecz przenikliwym wzrokiem, spogląda na mnie młoda ciemnooka kobieta. W oczach, które obserwują mnie uważnie, czai się mroczny sekret. Tuż obok zapatrzony w swoją towarzyszkę dużo starszy mężczyzna. Oboje dostojni, szykowni, eleganccy… Kim są ludzie z czarno – białej fotografii, niby spójni a tak różni, w pozornej harmonii a tak bardzo odrębni i osobni? Co kryje wnikliwe, kruczoczarne spojrzenie? Trzymam w dłoniach najnowszą, bardzo intymną książkę Macieja Zaremby Bielawskiego, który od niemal półwiecza dławiony przez nieokreślony dziedziczny lęk, doświadczając swoistego międzypokoleniowego transferu emocjonalnego, postanawia się z nim skomunikować i zajrzeć w mroczną otchłań bez względu na konsekwencje.
/więcej/
Sentymentalną podróż po Kresach II RP proponują nam autorki książki „Wieża Eiffla nad Piną” – Agnieszka Rybak i Anna Smółka. To literacki i dokumentalny zapis dążeń Polaków, by odzyskaną w 1918 roku wolność, przekuć w Ojczyznę potężną i silną. By rozwijać przemysł, handel, produkcję, infrastrukturę i obronność, tak by przynosiły profity i nie odstawały od poziomu ówczesnej Europy. By kształcić się i zdobywać wiedzę, która pozwoli opatentować nowe wynalazki, rozwijać się gospodarczo. I tak było, co udowodniają autorki przytaczając dane historyczne, pokazując wyblakłe wykonały już fotografie. Począwszy od starań, by w zapomniane Polesie tchnąć ducha cywilizacji i wybudować flotyllę rzeczną broniącą wschodniej granicy.
Zanim morskie pracownie projektowe wykonały nowe modele statków rzecznych (notabene nie zdążył nowoczesny kuter bojowy „Nieuchwytny” nawojować się we wrześniu 1939 roku, gdy przerzucono go na Wisłę, do obrony kraju) i gdy jeszcze nie zaświeciła jasno potęga portu w Gdyni, żołnierze-weterani służący do tej pory w ramach armii trzech zaborców, sami remontowali zardzewiałe barki i krypy. /więcej/
|
|
Najnowsze komentarze