SOBOTA – 9 września 2023

SOBOTA – 9 września 2023

Pod naszym patronatem m.in. 

Pod naszym patronatem m.in. 

Książka w prezencie

Książka w prezencie

WSPÓŁPRACA

WSPÓŁPRACA

Prawda nas wyzwoli?

Ambiwalentne uczucia mną miotały w trakcie lektury powieści Piotra Haftka. Zastanawiałam się, co ja właściwie czytam i w ogóle po co, skoro i tak wszyscy doskonale wiemy, że Ziemia jest okrągła (no, może i spłaszczona od strony biegunów, ale na pewno nie płaska). A jeszcze gorzej było, gdy zaczęłam zastanawiać się nad konwencją tej lektury – sensacyjny kryminał, dramatyczny horror, romans przygodowy czy powieść drogi? A może genialna parodia?
I chyba czytelnik sam sobie będzie musiał odpowiedzieć, gdyż w tym utworze znajdzie… wszystko, od Dana Browna czy Roberta Ludluma począwszy, na „Egzorcyście” nie kończąc.

Naprawdę nie mogłam określić swojego stosunku do powieści Haftka jednoznacznie. I zdecydowanie. Nie ma to, jednakże, jak zasięgnąć języka u obiektywnego odbiorcy, coby rozwiać rodzące się samorzutnie podejrzenia. /więcej/

Pan szczęśliwy przypadek

Genialny artysta powinien być bezkompromisowy. Żadnych chałtur, żadnych przebojów pod publiczkę, żadnych recitali na festynach strażackich. Brzmi odważnie, tyle że życie nieco bohaterstwo komplikuje, bo w życiu, zwłaszcza tym artystycznym, trzeba przede wszystkim istnieć. Sam talent, nawet największy, nie podoła. Trzeba mieć szczęście. I o tym jest książka „Wodecki. Tak mi wyszło” Kamila Bałuka i Wacława Krupińskiego – o Zbigniewie Wodeckim, genialnym artyście, wybitnym talencie muzycznym, do którego szczęście w karierze przyszło być może za późno.

Za to na pewno wcześnie w życiu Wodeckiego pojawił się przypadek, wierny towarzysz szczęścia. Przypadkowe spotkanie z reżyserem Andrzejem Wasylewskim, twórcą pierwszego polskiego talent show „Wieczór bez gwiazdy”, zaowocowało debiutem Wodeckiego w telewizji. Przypadkowo spotkał na papierosie przed szkołą muzyczną Marka Grechutę, szukającego muzyka do swojego kabaretu. /więcej/

W stylu retro

Jak na Królową Suspensu przystało, Mary Higgins Clark wciąż zaskakuje. Tym razem historią o naszyjniku Kleopatry, który staje się „must have” paru osób podczas dziewiczego rejsu liniowca Queen Charlotte. I choć cień podejrzenia padnie na główną bohaterkę, to czytelnik i tak wie, że jest czysta jak… szmaragdy, wyceniane przez nią nie raz.

„Całkiem sama” przywodzi na myśl klasykę powieści kryminalnych w stylu Agathy Christie – akcja w zamkniętej, aczkolwiek luksusowej przestrzeni, na rozwiązanie zagadki tylko tyle czasu, ile zajmie dobicie statku do brzegu. Dwoje bohaterów, którzy są poza podejrzeniami i pomagają rozwikłać tajemnicę morderstwa lady Em. A oprócz nich cała galeria pomniejszych postaci, bardzo szczegółowo opisanych przez autorkę w najkrótszych rozdziałach, jakie kiedykolwiek czytałam. I wszystko rozwiąże się w jednej, spektakularnej, finałowej scenie. /więcej/

Dajmy się uwieść

Myślałam, że już niewiele powieści zrobi na mnie wrażenie. A jednak. I nie mam pojęcia, jak to możliwe, by po tylu latach doświadczeń czytelniczych dopiero odkryć autora, którego powinnam znać od dzieciństwa, gdyż właśnie wtedy pochłaniałam literaturę czasów wiktoriańskich. Wilkie`ego Collinsa odkryłam trzy dni temu. Późno? O, nie, nigdy nie jest za późno na wielką miłość, a takowąż zapałałam od pierwszych stron „Kobiety w bieli”.

Już sam pomysł na narrację z różnych punktów widzenia sprawia, że ta powieść fascynuje, a przecież powstała w II połowie XIX wieku, kiedy odkrywano niektóre techniki prozatorskie. W piękną klamrę kompozycyjną ujął autor fabułę – rozpoczyna i kończy opowieścią Waltera Hartrighta, który na środkową część utworu przepadnie gdzieś w amerykańskiej dziczy, by powrócić i rozwiązać zagadkę kobiety w bieli. I być może współczesnemu czytelnikowi zakończenie wyda się zbyt oczywiste, odrobinkę naiwne, ale tak właśnie rodziła się powieść detektywistyczna! /więcej/

Zobacz

„(…) ludźmi rządzą dwa sprzeczne impulsy: pociąg do nowych rzeczy oraz tęsknota za wygodą, jaką daje nam to, co już znane. (…) Jeśli coś jest znane, przedstaw to w zaskakujący sposób. Jeśli coś jest zaskakujące, uczyń to znanym.”

Co jest ważniejsze, logo czy produkt który za nim stoi? Czy dobry projekt zawsze się obroni, zachwyci i wzbudzi entuzjazm klienta, tym samym stając się gwarancją realizacji? A projekt doskonały pociągnie za sobą pasmo sukcesów komercyjnych? Może prawdą jest, że oprócz pasji, zacięcia i talentu projektant musi wykazać się czymś więcej? Gdzie szukać inspiracji? Lepiej się wyróżniać, czy może płynąć z nurtem „znanych melodii” inżyniera Mamonia? Impulsywność, prowokacja, brawura i rozmach, czy esencja, prostota, oszczędność i detal?
/więcej/

Bezimienne najemniczki wychodzą z cienia

Wielką pracę wykonała Autorka, by udokumentować byt polskich służących do wszystkiego. Bo jak wyciągnąć z otchłani niebytu rzesze Maryś, Kaś, Wikt, Kazimier, Mariann i innych dziewczyn, które uciekając przed biedą w swoim rodzinnym domu,  nie pozostawiły po sobie nawet nazwiska? Owych bezimiennych najemniczek, które za wikt, opierunek i niewielkie wynagrodzenie (albo nawet i nie) oddawały J.W. Państwu wszystko co miały– młodość, zdrowie, przywiązanie?  Całym latami służyły wiernie swoim chlebodawcom nie bacząc na swoje potrzeby i samotną starość. Niewykształcone analfabetki,  których los przypieczętowany został już w momencie urodzenia – z roli popychadeł wiecznie niezadowolonych Pań i Panów – nie wychodziły do śmierci. Choć zdarzały się też przypadki, że mądre, pracowite i z wyobraźnią niewiasty potrafiły zadbać o siebie, a to za sprawą głównie szczęśliwego ożenku lub szczęśliwego spożytkowania latami ciułanych niewielkich pensji. /więcej/

Prawie jak gwałt

„Pomyślałam, że przecież mężczyzna nie wejdzie do damskiej toalety. Myliłam się. Nie zdążyłam zamknąć drzwi do kabiny, a on już był w środku i przyciskał mnie całym ciężarem ciała do ścianki działowej. Potem…”
Zabrzmiało jak początek opisu gwałtu? Owszem. I to ze mną w roli ofiary. Tyle, że miałam więcej szczęścia niż autor „Zgwałconego”. Udało mi się. Przypadek zadecydował o tym, że nie zostałam zgwałcona, a właściwie to część mojej garderoby. O tym za chwilę.

Zadziwiające, jak mało jest synonimów słowa „gwałt” w języku polskim w kontekście zmuszenia do kontaktu seksualnego. Ani „molestowanie”, ani „wymolestowanie” czy „pohańbienie” lub „zniewolenie” nie oddają okrucieństwa i ohydy tego aktu, więc z góry przepraszam za powtarzanie się. Zadziwiające jest też, jak wiele warunków musi być spełnionych w świetle prawa, o których pisze Douglas, żeby taki czyn został zakwalifikowany jako gwałt. A przecież przemoc, w jakiejkolwiek postaci, jest niewyobrażalnym złem. Autor dedykując swoje wyznanie – wszystkim pozostałym, podkreśla, iż nie ma znaczenia, kto jest ofiarą – mężczyzna czy kobieta. /więcej/

Niepokojąca prawda

Jak to jest, że tyle się na coś czeka, a kiedy już przyjdzie ten moment, „to” staje się tylko chwilą? Chciałoby się rzec (za Goethem), żeby trwało wiecznie, bo jest piękne, to jednak czas nieubłaganie zrobi swoje. Minie i tyle. I choć naprawdę chciałam czytać wolniej, to nie mogłam. Przegrałam walkę z „Wiatrakami”. 468 stron w mgnieniu oka. I tylko żal, że już koniec, że na kolejną część trylogii przyjdzie mi znowu czekać…

W Słupsku byłam przejazdem w te wakacje. Na chwilę, dosłownie. Nie zachwyciłam się, a po lekturze powieści, chyba bałabym się wysiąść jeszcze raz z pociągu. Oj, wiem, przesadzam odrobinę, ale klimat wiatracznych i policyjnych porachunków może przyprawić o zawrót… serca? Które jest jak muzyk (czyt. komisarz na tropie) i nie będzie improwizować, a skupi się na vendetcie. Oj, tak. /więcej/