Wkrótce….

Wkrótce….

Pod naszym patronatem m.in. 

Pod naszym patronatem m.in. 

Książka w prezencie

Książka w prezencie

WSPÓŁPRACA

WSPÓŁPRACA

Gdyby tak znaleźć lek na śmierć…

Od niepamiętnych czasów ludzkość głowiła się nad tym, jak osiągnąć nieśmiertelność. No, może nie cała ludzkość, ale rozmaici alchemicy, medycy czy naukowcy. I choć wydawać by się mogło, że dzięki postępowi w medycynie, ludzie żyją coraz dłużej, nieśmiertelność jest ciągle nierealna. Leku na śmierć nikt dotąd nie wymyślił. Właśnie nieśmiertelność jest tym, co towarzyszy trzem bohaterom książki zatytułowanej „Mam na imię Jutro”: lekarzowi i chemikowi o imieniu Valentyne, jego psu Jutro oraz wrogowi i prześladowcy (choć na przestrzeni wieków, to się mocno zmienia…) o imieniu Vilder.

Ta podróż przez wiele żywotów zaczęła się całkiem zwyczajnie: zbierałem razem z nim ostrygi na brzegu. Lubił je bardziej niż jakiekolwiek inne jedzenie, uwielbiał rytuał otwierania szerokich muszli, by odkryć ukryty w ich wnętrzu skarb, gładki alabaster i niematerialny płyn. Kiedy się nimi najadał, ulegał fizycznej przemianie: opuszczał ramiona, przestawał marszczyć czoło, a jego oczy łagodniały, czasami bliskie łez” – oto prolog opowieści, historia z Danii w 1602 roku. /więcej/

Edukacja czytelnika? Na mnie to zadziałało

Jeśli uważacie, że nie interesuje was historia sztuki, dzieła Wyspiańskiego albo Matejki nie wzbudzają w was zachwytu, a zawrotne kwoty, jakie kolekcjonerzy płacą za obrazy Tamary Łempickiej uważacie za głupotę, przeczytajcie książki Małgorzaty Czyńskiej. W tym tą najnowszą: „Kobiety z obrazów. Polki”. Przewijają się tu takie panie, jak siostry, które stały się pierwowzorem postaci w „Weselu” Wyspiańskiego, tłumaczka wielu sztuk scenicznych i książek, w tym „Pinokia”, potentatka branży kosmetycznej, aktorka, której nazwiskiem nazwano kotlet schabowy podawany w amerykańskiej restauracji czy malarka, która by móc studiować na uczelni nieprzyjmującej kobiet, przez rok udawała mężczyznę… To swoisty korowód ekscentryczek, feministek, skandalistek i geniuszek (celowo użyłam tu feminatywu – geniuszka, tak a propos burzy, która przetoczyła się niedawno przez internet po wypowiedzi Katarzyny Nosowskiej jakoby ją feminatywy męczyły). /więcej/

Hanna Lachert, jej meble są dziś ikonami designu

Dopóki nie przeczytałam książki „Hanna Lachert. Wygoda ważniejsza niż piękno” Katarzyny Jasiołek, nie miałam pojęcia, że krzesła, które stały u mojej babci, były zaprojektowane właśnie przez Hannę Lachert i że nosiły nazwę Muszla. Bardzo żałuję, że wylądowały najpierw w piwnicy, a potem pewnie na śmietniku, kiedy babcia wymieniała wystrój mieszkania. Po lekturze książki nie mogę sobie darować, iż nie przyszło mi wtedy do głowy, by uratować krzesła przed wyrzuceniem. Przecież to były jedne z bardziej poszukiwanych mebli na polskim rynku! Teraz to już wiem…

Biografia Hanny Lachert to opowieść o nietuzinkowej postaci, jednej z najwybitniejszych polskich projektantek sztuki użytkowej. Jej meble są dziś ikonami designu, poszukuje się ich na aukcjach internetowych i w komisach. W książce jest nie tylko historia jej kariery, ale też świetna opowieść z życia prywatnego oraz – ta część jest jedną z moich ulubionych- dotycząca tego, jak panience z tzw. dobrego domu żyło się w przedwojennej Warszawie. /więcej/

Romy, prawie zapomniana gwiazda

W tym roku minęło czterdzieści lat od śmierci austriackiej gwiazdy filmowej, Romy Schneider. Aktorka zmarła mając zaledwie 42 lata. Podczas tak krótkiego życia wystąpiła w aż 60 filmach, grała również w teatrze. Ona właśnie jest bohaterką książki Michelle Marly – „Romy i droga do Paryża”, będąca fabularyzowaną opowieścią o tym fragmencie z biografii aktorki, w którym zdecydowała się, pod wpływem miłości do Alaina Delona, przenieść się do Francji, grać w tamtejszych filmach i teatrach.

Michelle Marly to pseudonim literacki Micaeli Jary, córki polskiego pianisty Michała Jarczyka, który zrobił sporą karierę w Niemczech: założył orkiestrę radiową i wydawnictwo muzycznej (z filią w Nowym Jorku), pisał i aranżował piosenki, tworzył muzykę do filmów. Stąd przyszła pisarka, autorka książek m.in. o Edith Piaf czy Coco Chanel, od dziecka obracała się w artystycznych kręgach, nie tylko w Niemczech, ale w całej Europie, choćby podczas wyjazdów ojca na koncerty. Zresztą, bywała też w domu matki Romy Schneider, Magdy. Niewątpliwie bycie częścią tej artystycznej bohemy, pomogło jej w odtworzeniu w powieści środowiska show – biznesu w Austrii i Francji. /więcej/

Kulisy arcydzieła powstałego z …desperacji

„Kiedy widownia płacze po śmierci gangstera, który na jej oczach zabił setki ludzi, mamy do czynienia z arcydziełem” – stwierdził amerykański sekretarz stanu, Henry Kissinger, który towarzyszył jednemu z producentów filmu „Ojciec chrzestny” na premierze tej produkcji. Powiedział te słowa tuż po tym, jak zapaliły się światła po uroczystym seansie. Miał rację. Pięćdziesiąt lat po premierze nikt nie ma wątpliwości, że film wyreżyserowany przez Francisa Forda Coppolę jest jednym z najważniejszych dzieł w historii kina. Ja go uwielbiam! A teraz też uwielbiam książkę Marka Seala – „Zostaw broń, weź cannoli. Kulisy powstania filmu”Ojciec chrzestny”. Przeczytałam ją z wielką przyjemnością, a wkrótce planuję kolejne sięgnięcie po nią. Tak! Chcę obejrzeć film z książką w ręku. Zwłaszcza że są w niej arcyciekawe historie powstania konkretnych scen, dialogów czy sekwencji.

Jak napisał autor książki, film powstał niejako z desperacji. Zaczęło się od zdesperowanego autora książki Maria Puzo, który mając na utrzymaniu żonę i pięcioro dzieci, a także ogromne długi (był hazardzistą), napisał powieść pt. „Ojciec chrzestny”. Ona odmieniła jego życie. Nie dość, że mógł przestać pisać tandetne opowiadania do pism, to jeszcze został został bogatym człowiekiem i stał się cenionym literatem. Również z desperacji reżyserem „Ojca chrzestnego” został Coppola, którego pierwsze produkcje okazały się klapą, dlatego dorabiał sobie kręcąc… filmy erotyczne. /więcej/

Kiedy posąg odzyskuję głos i niezależność – znana historia w nowej wersji

Opowiadanie „Galatea”, liczące niespełna siedemdziesiąt stron w miniformacie, oparte jest na historii Pigmaliona, zawartej w „Metamorfozach” Owidiusza. Autorka oddała w nim głos Galatei. Głos właśnie, w mitologii bowiem ta bohaterka była niema.

Warto przypomnieć tę opowieść. Oto Pigmalion, żyjący na Cyprze, żyje samotnie, bo uważa wszystkie kobiety za ladacznice. Chcąc mieć kobietę idealną, wyrzeźbił posąg – arcydzieło z marmuru, przedstawiające najpiękniejszą kobietę. Pigmalion zakochał się w kamiennej postaci i godzinami wpatrywał w rzeźbę. Dzięki łaskawości bogini, Galatea została ożywiona.

Historia Pigmaliona stała się inspiracją dla wielu twórców. Ot, poczynając od George’a Barnarda Shawa, który napisał słynny dramat pt. „Pigmalion”, ciągle zachwycający i grany z powodzeniem w teatrach na całym świecie. Podobnie jest z musicalem pt. „My Fair Lady”, którego kolejne adaptacje zapełniają sale oper (zresztą, polecam szczecińską wersję w Operze na Zamku – to doskonałe widowisko i znakomita adaptacja musicalowa). /więcej/

Polscy Griswoldowie, czyli Stelar bawi świątecznie

Griswoldowie przyjechali do Świeradowa – Zdroju – oto, co mi przyszło do głowy tak mniej więcej po przeczytaniu setki stron powieści Marka Stelara – „Góra kłopotów”. Dalej było jeszcze lepiej, a góra kłopotów okazała się wysoka jak Mount Everest…

Moim ulubionym świątecznym filmem wcale nie jest „Kevin sam w domu”, ale „W Krzywym Zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju” – oglądam go co roku i za każdym razem śmieszy mnie tak samo, choć doskonałe znam wszystkie gagi. W tym filmie Clark Griswold chce urządzić idealne, rodzinne święta Bożego Narodzenia, ale wszystko się wali… Choinka płonie, lampki do ozdoby domu nie chcą się świecić, a do tego pojawiają się niezapowiedziani goście, z których jeden to chodząca katastrofa. W książce Stelara również pojawia nieoczekiwanie postać z przeszłości rodziny, a osobą, która generuje kłopoty jest Szwagier. Ten mieszkający w górskim pensjonacie syn seniorki rodu jest – jak mówią o nim inni członkowie rodziny – inteligentny jak parkomat albo krzyżówka rozwielitki, moździerza i tłuczka do mięsa. /więcej/

Damska (i amerykańska) wersja Remigiusza Mroza

Lisa Jackson to można powiedzieć – żartując oczywiście – amerykański Remigiusz Mróz. Autorka bowiem ma na swoim koncie ponad 80 tytułów, część napisanych z siostrą, Nancy Bush. W sumie sprzedało się około 20 milionów egzemplarzy książek sygnowanych jej nazwiskiem – samodzielnych albo tworzonych w duecie. Z czego trzydzieści tytułów zostało bestsellerami, trafiając na czołowe miejsca amerykańskich rankingów książkowych. Zresztą, nie tylko amerykańskich, bo powieści Lisy Jackson przetłumaczono na dwadzieścia języków.

Mimo iż thriller psychologiczny „Paranoja” ma ponad 500 stron, na tyle jest wciągający i tak dobrze się go czyta, że wystarczyły dwa wieczory, bym pochłonęła tę książkę. Dla mnie to pierwsze spotkanie z twórczością amerykańskiej autorki. Na tyle udane, że chętnie sięgnę po kolejne jej tytuły. Lisa Jackson słynie z tego, że w swoich książkach podejmuje tematy problemów, z jakimi mierzy się jej kraj. W „Paranoi” to zbyt łatwy w USA dostęp do broni. /więcej/