Gdybym była właścicielką Netflixa albo innej platformy telewizyjnej, to natentychmiast nakręciłabym serial na podstawie powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza! „Prokurator Alicja Horn” doczekała się wprawdzie polskiej ekranizacji z Jadwigą Smosarską, ale nic nie zastąpi dobrego cliffhangera w końcówkach odcinków i wyczekiwania na ciąg dalszy. A czegóż w tej książce nie ma! Na pierwszym planie feminizacja męskich zawodów, na drugim szalejące w Warszawie romanse, na trzecim eksperymenty na kobietach w ciąży, na czwartym… Warszawa lat 30. XX wieku. A gdyby kogoś zmylił tytuł, to pani podprokurator nie jest główną bohaterką tegoż melodramatu z zacięciem kryminalnym, tylko Bohdan Drucki (vel Jan Winkler/Fakir), awanturnik, podróżnik i jak się w połowie powieści okazuje – gwałciciel.
Tak, dobrze przeczytaliście – głównym bohaterem jest mężczyzna, któremu zdarzyło się w stanie wskazującym na spożycie użyć przemocy fizycznej (łagodnie rzecz ujmując) na nieletniej dziewczynie. No właśnie, z zadziwiającą łagodnością autor do tematu podszedł był, jakby alkohol oraz ucieczka z kraju i jakieś tam niewielkie wyrzuty sumienia tłumaczyły postępowanie dorosłego mężczyzny. A co gorsza, pani Alicja zakochuje się w tym brutalu i kobieciarzu. Dzisiaj zapewne powiedzielibyśmy, że cierpiała na syndrom sztokholmski. Przekłada się to nawet na sądowe sprawy, kiedy to ofiara pomaga katu! No ale co tu dużo mówić – miłość nie wybiera, a Winkler nie ukrywa, że lubi kobiety, któryż to zachwyt wyraża najwyraźniej całym sobą. Z kolei płeć piękna nie zataja, że właściciel nocnego klubu „Argentyna” bardzo ją pociąga. Każda panna i nie panna chciałaby usłyszeć od Jana – „mała, chodź tu do mnie”. Ech, gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy i takie lokale, w których szef bawi się do samego rana razem z gośćmi, a do lóż posyła bukiety kwiatów! Chyba tylko w Warszawie Dołęgi-Mostowicza.
I ta powieściowa Warszawa jest cudnie sportretowana. Mamy światek adwokacki, lekarski (lub raczej – pseudolekarski), robotniczy i… gangsterski. Tak, nawet dochodzi do jakichś porachunków, gdzie obie strony strzelają do siebie w cieniu limuzyn. O, o mały włos zapomniałabym o automobilach! Zdaje się, że autor był pasjonatem motoryzacji, gdyż sporo miejsca poświęca opisowi i cenom najnowszych modeli samochodów, a także wrażeniom z jazdy po ulicach. Przede wszystkim jednak Dołędze udaje się oddać atmosferę polskiej stolicy lat trzydziestych – tango, rumba, pokazy tancerek, szampan lejący się strumieniami… dorabianie się fortun, mętne interesy i handel ludzkim towarem. Futra z bobrów i łazienki w stylu lorda Kentbury. Obszerne sypialnie z kolosalnymi łożami. Posągi spełniające funkcję kranów. I wszechobecna erotyka (w całkiem niezłym wydaniu).
O czym tak naprawdę jest ta z pozoru awanturniczo-przygodowa powieść? Oczywiście o miłości. I śmierci. Zupełnie, jakby autor chciał w formie prozatorskiej oddać sens jednego z utworów Jana Lechonia, poety dwudziestolecia międzywojennego – „Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną/Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno”. A finał utworu Dołęgi-Mostowicza jest jednocześnie finałem wiersza: „Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci”. No i poważnie się zrobiło, a przecież „Prokurator Alicja Horn” nie jest pozbawiona humoru i to takiego klasycznego, przedwojennego, w stylu satyrycznej „Muchy”. Niemniej, parę rad życiowych udało się autorowi przemycić, a pytanie, które zadaje Drucki jednemu z bohaterów, uświadamia, że nie warto tracić czasu na muchy w nosie, a korzystać z pięknego (nie tylko powieściowego) świata – „Ma pan dwa życia czy co, że to jedno tak pan sobie zatruwa?!” Nie zatruwajmy sobie więc i do dzieła!
Mirka Chojnacka
Tadeusz Dołęga-Mostowicz „Prokurator Alicja Horn”, Wydawnictwo Mg, 2020
Leave a Reply