Gdyby żył, miałby 96 lat i byłby zapewne najbarwniejszym celebrytą naszych czasów. Pomimo wieku byłby zapewne aktywny na każdej płaszczyźnie życia – zabierałby głos i komentował wydarzenia, moralizował, ironizował, polemizował. Na każdym kroku dawałyby znać inteligencja, oczytanie, ogromna wiedza i takiż apetyt na życie. Choć nie żyje, pozostawił po sobie literacką spuściznę, którą czytają kolejne generacje i zachwycają się tak jak powieścią „Zły”.
Leopold Trymand to postać kultowa naszej powojennej kultury – pisarz, dziennikarz, znawca mody i smaku, zapalony jazzman i sportowiec-amator. To człowiek, którego los wystawił na rozliczne próby, a który tyrmandocentrycznie je interpretował i opisywał. Barwny motyl czy egocentryczny potwór (jak czule mawiała Mary Ellen jego trzecia, amerykańska żona). A może jedno i drugie, bo człowiek nigdy nie bywa postacią, płaską, jednoznaczną. Tak w każdym razie wynika z lektury świetnej biografii Marcela Woźniaka. Autor wszechstronnie podszedł do tematu – przedstawił genealogię rodziny (a także etymologię nazwiska Tyrmand), poszedł śladem jego przodków, miejsc zamieszkania i pobytu samego Pana Leopolda. Książkę czyta się jak powieść awanturniczą, której główny bohater doświadcza licznych, barwnych, przygód i z każdej opresji wychodzi cało. Budzi podziw czytelnika i chęć dalszego obcowania z nim choć podejrzewa, że przygody są z lekka ubarwione i rozdmuchane.
Książka pozwala nam poznać Poldka na każdym etapie jego życia m.in. jako ucznia warszawskiej, przedwojennej szkoły, mola książkowego. Ta pasja czytania towarzyszyła mu przez całe życie. Z łatwością przyswajał wiedzę, uczył się języków (w rok opanował język francuski, gdy rodzina wysłała go na studia do Paryża, jeszcze szybciej opanował niemiecki podczas wojny i okupacji, gdy jako Żyd musiał walczyć o przeżycie). Perfekcyjnie opanował też język angielski, który umożliwił mu nowe życie w Ameryce i pracę dziennikarza w konserwatywnej prasie. W barwnym życiu imał się wielu zawodów – był stewardem, marynarzem, kelnerem w niemieckiej kawiarni. Pisał do podziemnej prasy (choć mniej życzliwi wypominają też incydent kolaboracji z komunistycznym czasopismem w Wilnie). Po wojnie zacięty wróg głupoty i szarzyzny komunistycznego obozu. Jak nikt, barwnymi strojami (ach, te czerwone skarpetki!) i stylem życia, wyróżniał się na tle zuniformizowanych towarzyszy. Był solą w ich oku, wrogiem, którego trzeba zniszczyć. Towarzysze mieli pecha, bo ich zapalczywość przyczyniła się tylko do sukcesu Tyrmanda w Ameryce. I choć musiał opuścić Ojczyznę i wyjechał za Ocean, jak Feniks z popiołów, powstał na nowo. Jako konserwatywny, amerykański, publicysta, którego nazwisko się liczyło i jako… ojciec bliźniaków. Późno co prawda doświadczył ojcostwa i życia rodzinnego ( był trzykrotnie żonaty, ale dzieci miał tylko z ostatniego związku). I chyba ten ostatni, amerykański, rozdział życia przyniósł mu spełnienie, choć o Polsce nie zapomniał nigdy. Zapewne byłby dumny ze swoich dzieci, a szczególnie z syna, który stara się przywrócić pamięć ojca w Polsce, a także wspiera Polaków w działaniach dyplomatycznych.
EKA
Marcel Woźniak Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka, jak moje życie, Wydawnictwo mg, Kraków 2016
Leave a Reply