„Najważniejszość” jako kategoria oceny – na przykład przeczytanych książek – wydaje się nad wyraz stosowna, bo jest tak samo niemierzalna, jak literatura. Na nic tu metr krawiecki, waga, minutnik czy inne przyrządy. No, może jedynie dynamometr lub ciśnieniomierz mogłyby okazać się przydatne, bo wiadomo – czyta się także emocjami, a literatura swą siłę miewa! Według jakich jednak kryteriów tę „najważniejszość” systematyzować…? Jest ich wiele i każde z nich może okazać się przydatne, właściwe, dobre; każde może opowiedzieć o czymś innym i każde jest możliwe do zastosowania. Najważniejsza – bo pierwsza lub ostatnia, najważniejsza – bo otwiera oczy lub zamyka usta; najważniejsza – bo czytana wiele razy, albo tylko raz, a koniecznie trzeba do niej wrócić!
Modne bywają pewnego rodzaju zabawy zwane challengami, których idea polega na zamieszczaniu na portalu społecznościowym okładek najważniejszych dla uczestnika owej gry książek. I tu nieraz można natknąć się na zaskakujące kryteria „najważniejszości” – czasem prawdziwie osobiste, intymne, czasem zmyślone, zadziwiające…
Gdybym miał wskazać, wymieniłbym dwie najważniejsze książki – obie mam w swych zbiorach, obie od końcówki lat siedemdziesiątych, kiedy jeszcze byłem niezapowiadającym w ogóle się na nikogo licealistą. I w tamtych czasach istniała w Szczecinie księgarnia „Światowid” – mijałem ją na drodze szkoła – dom. To były czasy, kiedy, wracając ze szkoły, zaglądało się do takich miejsc.
„Proces ⁕ Wyrok” Franza Kafki – książka zawierająca nie tylko tę najbardziej znaną z twórczości pisarza pozycję, ale też opowiadania ujęte w zbiór zatytułowany „Wyrok”. I od tamtej pory, jak dla mnie, nie „Ameryka”, nie „Zamek” ani nie „Proces” nawet, lecz „Przemiana” z tego tomu stała się Ameryką, którą odkryłem dla siebie!
Co może autor? Co może narrator? Jak bezwolny jest bohater opowieści w „rękach” autora? Na co może sobie pozwolić autor względem narratora, a ów względem bohaterów? Jak się ma rzeczywistość, którą uznajemy za poznaną, do fikcji? Jak się ma rzeczywistość, którą na pozór poznaliśmy, do prawdy? Jak się ma literatura do rzeczywistości, a jak do prawdy? Gdzie są granice między tymi pytaniami? A gdzie granice między odpowiedziami na nie?
Wówczas, podczas lektury, być może nie umiałem jeszcze postawić tych pytań – byłem zachwycony brakiem pokory Kafki wobec realizmów, naturalizmów czy innych izmów. Uznałem, że domyślam się, jak należy traktować literaturę…
Seria niewielkiego formatu żółtych tomików…
Zaczęło się od wakacyjnej audycji „Lato z radiem”, w której – w ramach cyklu „Strofy dla ciebie” – usłyszałem, w wykonaniu Krzysztofa Kolbergera, wiersz „Upojenie”.
Wybór wierszy pod tytułem „Poezje” Stanisława Grochowiaka zawiera „Upojenie”, ale zawiera także mnóstwo innych – można powiedzieć genialnych! – utworów.
Począwszy od „Modlitwy” przez „przyczołganego szczura”, „dziesięć zgiętych palców”, tego, co „krzywy pędzel gryzie”, „srebrny woal płuc”, „Piersi królowej utoczone z drewna” po ostatnie wersy – były to same upojenia! I są do dzisiaj. Nikt nie pisał tak przed Grochowiakiem, dziś niewielu potrafi, a jeśli nawet, to są to próby gorszej… próby. „Poezje” stały się dla mnie objawieniem – i znowu odkrycie oryginalnego sposobu patrzenia na świat, nazywania i zapisu spraw najważniejszych wywiedzionych z prozaicznej codzienności. Profesor Andrzej Skrendo mawia, że niektóre wiersze Stanisława Grochowiaka brzmią tak, jakby Bóg mu je podyktował! Zatem być może czytanie wierszy tego poety jest też jakąś wersją obcowania z Bogiem na własny, bardzo intymny użytek – nawet dla niewierzących…
Marek Maj – poeta, autor tekstów piosenek, sztuk teatralnych, opowiadań, animator kultury. Mieszka, pracuje i tworzy w Szczecinie.
Leave a Reply