SOBOTA – 9 września 2023

SOBOTA – 9 września 2023

Pod naszym patronatem m.in. 

Pod naszym patronatem m.in. 

Książka w prezencie

Książka w prezencie

WSPÓŁPRACA

WSPÓŁPRACA

„Nie lubię stagnacji”- rozmowa z Agnieszką Bednarską

a.bednarskaAgnieszka Bednarska pochodzi ze Stargardu Szczecińskiego. Od dziesięciu lat mieszka z rodziną w Wielkiej Brytanii. Tam właśnie pisze swoje książki.

Pani pierwsza powieść „Emigracja uczuć” oraz jej kontynuacja „Wszystko przed nami” powstała na bazie osobistych doświadczeń, jak i przeżyć innych znajomych kobiet. Porusza w nich Pani problem emigracji zarobkowej, która wystawia małżeństwa na ogromną próbę. Jakie są reakcje kobiet – czytelniczek na te dwie książki podczas spotkaniach autorskich?

Stosunkowo niewiele rozmawiam teraz na temat moich pierwszych książek, wolę raczej rozmowy o sprawach bieżących, czasami o przyszłych. „Emigracja uczuć” i „Wszystko przed nami” dotyczą szczególnego okresu w moim życiu, okresu już zamkniętego.Książki zostały przyjęte bardzo dobrze, przez długi czas dochodziło do mnie ich echo, ale aby móc podążyć dalej, zmienić siebie, rozwijać warsztat nie mogę ciągle się w nie wsłuchiwać. I nie chcę. Pragnę świeżości. Dlatego proponuję pomówić o tym, co aktualne.

placzacy_chlopiecTrzecia książka, bardzo różni się od dwóch poprzednich. Akcja „Płaczącego chłopca” toczy się współcześnie w Wielkiej Brytanii i w Hiszpanii, w latach 60-tych. Mistyka miesza się ze światem realnym… To intrygująca i pełna zaskakujących zwrotów akcji powieść… Wiem, że do jej napisania zainspirowały Panią wydarzenia związane z pewnym obrazem. Jak się Pani przygotowywała do napisania tej powieści? Wystarczyło przeczytać fragmenty z gazet, artykuły w internecie, a potem pozwolić wyobraźni działać, czy też zgłębiała Pani temat?

Zaczęło się od tego, ze natknęłam się w sieci na portret bardzo smutnego chłopca. Zaintrygował mnie. Jeszcze nie wiedziałam, że związana jest z nim jakaś legenda, jakaś klątwa. Gdy zaczęłam zgłębiać temat stało się to, co z przysłowiowym apetytem, w miarę jedzenia. Moja ciekawość rosła, ale nie miałam jej czym nakarmić, bo informacji na temat historii chłopca z portretu, malarza i okoliczności powstania dzieła było niewiele.

Fantazja mnie poniosła. Wyobraziłam sobie odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania i oblekając je w słowa, w wątki, miejsca i bohaterów, stworzyłam historię, którą oddałam czytelnikom.

Nie do końca wiadomo, kto namalował obraz płaczącego chłopca, ale doczekał się wielu kopii. Dziś znalazłam w internecie zakończoną aukcję, na której ktoś w Polsce sprzedawał właśnie taki portret. Przyznam szczerze, że po przeczytaniu Pani książki za nic w świecie nie kupiłabym tego obrazu! Czy wierzy Pani w takie historie?

Uwierzę we wszystko, pod warunkiem, że będę miała na to dowód  :-) Dlatego ja, nie miałabym nic przeciwko temu, aby w moim domu zawisł portret Dominika, pod warunkiem, że pasowałby do wystroju wnętrza. Gdyby mój dom spłonął, pewnie przypisałabym to nie chłopcu, ale niekorzystnemu zbiegowi okoliczności, a moja przekorna natura, w kolejnym domu kazałaby mi zawiesić obraz ponownie.
Co innego, gdyby w takim wypadku ktoś ucierpiał. Wtedy prawdopodobnie nie siłowałabym się więcej z nadprzyrodzonymi mocami, tylko ustąpiła w pokorze.

Pplaczącyani trzy powieści z pewnością łączy jedno – trudno oderwać się od lektury. To wielka sztuka, tak skonstruować historię, by porwała czytelnika….. Warsztat literacki to coś co ma się we krwi, czy trzeba się tego uczyć?

Moim zdaniem każdy człowiek rodzi się z pewnymi predyspozycjami, jedni do tego by tańczyć, inni by zajmować się wychowywaniem dzieci, niektórzy mają zdolności do nauk ścisłych, są też tacy, którzy mają większe niż pozostali predyspozycje do pisania. Na tym etapie można, zatem przyjąć, że owszem, człowiek rodzi się ze swoim talentem.

Ale… I tu po raz kolejny posłużę się moim ulubionym cytatem, pochodzącym z książki C.R. Zafona „Gra anioła”: „Ale takich, co mają chęci i talent jest wielu, a mimo to większość z nich nigdy do niczego nie dochodzi. To tylko punkt wyjścia, by cokolwiek w życiu zrobić. Wrodzony talent jest jak siła dla sportowca. Można urodzić się z większymi lub mniejszymi zdolnościami. Ale nikt nie zostaje sportowcem tylko i wyłącznie dlatego, że urodził się wysoki, silny lub szybki. Tym, co czyni kogoś sportowcem, lub artystą jest praca, praktyka i technika”.

I ja właśnie z powyższym się zgadzam. Aby osiągnąć więcej niż przeciętność, w jakiejkolwiek dziedzinie trzeba po prostu drążyć, zgłębiać, dociekać. Trzeba udoskonalać się, czerpiąc z doświadczeń swoich i innych, pokonywać wątpliwości, nie dać się zniechęcić, pobierać nauki, ćwiczyć, poszerzać horyzonty, podnosić się po upadkach i przeć w wyznaczonym kierunku.

Co nie oznacza, że każdy wytrwale się uczący osiągnie sukces, w dziedzinie, jaką dla siebie wybrał. Gdybym np. ja zdecydowała się zostać wokalistką, to pracując ciężko może przyswoiłabym kilka melodii, ale zaręczam, że na karierę szans bym nie miała, choćbym i „flaki sobie wypruła”.

Jeśli chodzi o Pani pierwsze, zresztą przemiłe stwierdzenie, że moje trzy powieści łączy ze sobą to, iż trudno się od nich oderwać, wynikać to może z faktu, że nie lubię stagnacji. Dlatego, gdy piszę pomysł goni pomysł, wiele z nich na zawsze mi umyka, gdyż nie zdążę ich nawet zanotować, a jeśli czasami niektóre notuje, nigdy nie znajduje czasu, by się przez te notatki przekopać. Jeśli przynajmniej część z tego, co dzieje się w mojej głowie podczas pisania uda mi się przelać na papier, to i w książkach musi się dziać.

Jak zaczynała swoją przygodę z pisaniem Agnieszka Bednarska?

Moje pierwsze kroki w kierunku pisarstwa stawiałam, jako kilkuletnie dziecko, pamiętam, że były to bajki, ale ponieważ nie znalazłam na nie odbiorców (nikt, nawet w rodzinie, nie traktował poważnie twórczości kilkulatki), zaniechałam prób na wiele lat. Powróciłam „powieściami” o miłości, jako nastolatka, koleżanki się w nich zaczytywały. Do dziś, są te szkolne zeszyty z wyblakłymi tekstami pożywką dla moli mieszkających w mojej piwnicy :-)

Niezwykle plastycznie opisuje Pani miejsca, w których przebywają bohaterowie książki. Dom małego Dominika na hiszpańskiej wyspie Lanzarote, sierociniec, Znikająca Zatoka… Ile w tym wyobraźni literackiej, a ile doświadczeń? Czy te miejsca istnieją?

Wyobraźnia to podstawa w tej pracy. Odwiedziłam wyspę Lanzarote, dlatego opisy krajobrazów są autentyczne, powulkaniczne skały, wysuszone słońcem zbocza śpiących wulkanów, żarłoczna rdza osadzająca się na wszystkich metalowych elementach krajobrazu, wszechobecność oceanu. Ale miejsca konkretne, jak np. sierociniec, czy Znikająca Zatoka powstały w moim umyśle. Czymś się zapewne zasugerowałam, gdzieś w podświadomości zapisałam obraz, który podczas pisania jedynie ożywiłam i nadałam mu wymiar rzeczywisty. Jednak próżno byłoby szukać tych miejsc na mapie.

Książka „Płaczący chłopiec” to poruszający obraz dziecka – skrzywdzonego i porzuconego chłopca. To również klimatyczna powieść pełna tajemnic oraz ludzkich emocji. Jest ból porzucenia, tęsknota za bliskością, niespełnione pragnienia, zazdrość…. Moim zdaniem, wszystko to można sprowadzić do jednego mianownika, którym jest MIŁOŚĆ, a właściwie jej brak…

Miłość do dziecka, jest moim zdaniem jedynym rodzajem miłości nieśmiertelnej. Jeśli zaistniała, nie ma takiej siły, by się jej pozbyć. Ale to tak, na marginesie.

Myślę, że każdy z czytelników może wybrać z książki coś innego, co dla niego stanowić będzie motyw przewodni. Dla mnie takim motywem jest mistycyzm. Myślę, że pisząc „Płaczącego chłopca” podświadomie poszukiwałam odpowiedzi na pytania, dlaczego to, co widziane przez jednych, dla innych jest niedostępne? Czy to, że pewnych zjawisk nie dostrzegamy oznacza, że one nie istnieją? Ile światów zazębia się w przestrzeni, którą zajmujemy i co moglibyśmy jeszcze zobaczyć, gdybyśmy wykorzystywali nasze mózgi nie w kilku procentach, jak to ma miejsce, ale w stu?

Gdyby ktoś pokusiłby się o ekranizację tej książki, byłby z tego świetny thriller, a może jednak dramat?

Myślę, że zdecydowanie thriller. W tym celu jednak książka musiałaby się przebić przez setki innych, których autorami są znani pisarze, wielkie nazwiska, mające poparcie największych mediów i sponsorów. Taka jest niestety rzeczywistość.

Trudno, trzeba się dostosować i wejść na ten szczyt. Krok za krokiem, z mozołem, za rok, dwa, albo za dziesięć lat, dotrę tam i ja. Nie mam co do tego wątpliwości.

Co zatem Autorka odpowie na taki tekst potencjalnej Czytelniczki: „Myślę, że to piękna książka ale chyba smutna sadząc po tytule … A ja już mam dość ….widząc nieszczęścia dzieci, jestem uczulona na krzywdę …”

Doskonale rozumiem, co ta osoba ma na myśli. Rynek jest wprost zalany pozycjami na temat chorób, śmierci i krzywdzenia dzieci. Książki te, często bardzo ciekawe czyta się trudno, a po czasie człowiek czuje już taki przesyt, że więcej nie chce. W pewien sposób tez uodparnia się na nieszczęścia innych i coraz trudniej jest mu się wzruszyć, poczuć podczas czytania prawdziwe emocje. I ja czasami tak mam, wtedy potrzebuje zupełnej zmiany tematu, ale w moim przypadku to bardzo łatwe, bo lubię i fantasty, i powieści historyczne i chyba wszelkie inne gatunki, pod warunkiem, że dobrze napisane.
Fabuła „Płaczącego chłopca” wbrew pozorom, nie opiera się na cierpieniu dziecka, ono się pojawia, ale bardziej w tle, w drugim planie.  Chciałabym prosić „potencjalną czytelniczkę”, aby mi zaufała i spróbowała się o tym przekonać samodzielnie.

Kiedy kolejna powieść i czym nas teraz Pani zaskoczy?

Bardzo bym chciała, aby kolejna powieść, jeszcze w tym roku, przynajmniej trafiła do wydawcy, pracuję nad nią. Tym razem akcja toczy się w Szczecińskiej Klinice Uniwersyteckiej, na oddziale Neurologii i Psychiatrii, gdzie pacjentami są osoby pogrążone w śpiączce. Podobnie, jak w „Płaczącym chłopcu” zadam w niej pytanie, ile światów zazębia się w przestrzeni, którą zajmujemy i co moglibyśmy jeszcze zobaczyć, gdybyśmy wykorzystywali nasze mózgi nie w kilku procentach, jak to ma miejsce, ale w stu?

Powieść, nad którą obecnie pracuję będzie miała również wymiar społeczny, pytanie, jakie w niej stawiam zadaję nie tylko czytelnikom, ale również sobie, a brzmi ono tak: czy człowiek, którego serce bije, który choruje i zdrowieje, rosną mu włosy i paznokcie, goja się rany, ale nie reaguje na żadne bodźce, nie mówi, nie porusza się, nie widzi, ani nie słyszy, nie posiada absolutnie żadnej zdolności komunikowania się ze światem, wciąż jeszcze żyje? A może są to jedynie zwłoki z bijącym sercem?

Myślę, że „Zwłoki z bijącym sercem”, bo taki tytuł roboczy nadałam nowej książce wstrząśnie wieloma osobami, niektórych zmusi do zmiany poglądów, zdawałoby się oczywistych.  Mam tylko nadzieję, że nie zostanę zlinczowana :-)

Życzę zatem, aby najnowsza powieść jak najszybciej trafiła do rąk czytelników. Zapowiada się interesująco! Dziękuję za rozmowę.

Z Agnieszką Bednarską rozmawiała Monika Wilczyńska

fot. arch. dom. Autorki

Leave a Reply

You can use these HTML tags

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>