W grudniu ubiegłego roku ukazał się obszerny zbiór legend Pomorza Zachodniego, opracowany przez Jarosława Kociubę. Z rozmowy z autorem dowiemy się m.in. jak długo trwało zbieranie materiałów do książki, zapytamy o ulubione miejsce w Szczecinie, o domowy księgozbiór i na jakich książkach się wychował.
„Podania, baśnie i opowieści prawdziwe z terenów Księstwa Pomorskiego”. Tak brzmi podtytuł tego zbioru. Dwieście niezwykłych historii na ponad 300 stronach. Do tego jeszcze obszerny dodatek z objaśnieniami do tekstu. Ponad sto stron! To bardzo obszerna publikacja. Ile lat trwało zbieranie do niej materiału?
Zajęło to mnóstwo czasu! Kolekcjonowanie materiałów rozpocząłem w 2010 roku, a może jeszcze wcześniej, gdy nie myślałem jeszcze, że kiedyś będzie mi dane napisać i ujrzeć w księgarniach własny zbiór pomorskich legend. Jest we mnie zamiłowanie do takich opowieści, uważam, że poprzez nie można lepiej poznać i zrozumieć pomorską duszę i to, co się z tym wiąże – czyli w istocie wszystko.
Prace nad pierwszą wersją zbioru zakończyły się w roku 2015, jednak nie oznacza to, że wraz z przekazaniem gotowego tekstu wydawcy zaprzestałem swoich poszukiwań. Nowe teksty powstawały również po tej dacie. Część z nich znalazła się w książce, część wciąż oczekuje na publikację.
Nie można zapomnieć o ilustracjach. Kim jest Autorka?
Justyna Szklarska jest ilustratorką i graficzką z Wrocławia. Jej prace znałem i wysoko ceniłem już wcześniej – publikowała swoje dzieła w Internecie, na własnych blogach: Zrujnowana i Deer Dream. Urzekła mnie kreska i klimat ilustracji, jakie wyszły spod jej ręki i bardzo mocno namawiałem wydawcę, aby właśnie Justynie powierzył zadanie zilustrowania „Legend”. To, że Justyna pochodzi z zupełnie innej części Polski nie było żadną przeszkodą przy współpracy. Więcej, umożliwiło jej to świeże spojrzenie na Pomorze, przez co prace są absolutnie unikatowe i nadają książce wyjątkowy urok.
A gdy materiał był już gotowy, trzeba było jeszcze poczekać na wydanie, prawda?
O, tak – jak już wspominałem, pierwsza wersja książki gotowa była w 2015 roku, a przecież zbiór ujrzał światło dzienne dopiero pod koniec zeszłego roku. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: czas ten mogłem poświęcić na ostateczne polerowanie tekstu i doprowadzenie go do obecnej formy.
Książka ma dwie okładki. Na obwolucie znajduje się mapa z miejscami, których dotyczą opowieści. Myśli Pan, że natchnie czytelników, by ruszyli śladem pomorskich legend?
Mam wielką nadzieję, że tak się właśnie stanie. Przecież Pomorze jest fascynujące! A wędrując szlakami wytyczonymi przez legendy, dowiemy się mnóstwa rzeczy, także z innych dziedzin, odkryjemy własne magiczne miejsca, z którymi przecież również mogą wiązać się tajemnicze opowieści. A jeżeli nie – to przecież możemy taką opowieść stworzyć sami. Inspiracji na Pomorzu na pewno nam nie zabraknie.
Skąd u Pana ta fascynacja dawnymi opowieściami z tego regionu?
Pomorze to moja mała ojczyzna, kraina, która mnie fascynuje i zawsze potrafi czymś zaskoczyć. Dlaczego ograniczać się do opowieści z innych części Polski – wszyscy przecież znamy legendę o smoku wawelskim, o warszawskiej syrenie, czy o bazyliszku – skoro na wyciągnięcie ręki mamy tak wiele miejsc, z którymi łączą się cudowne historie? Przedwojenne, powojenne – nie ma to znaczenia. One wszystkie są nasze, pomorskie.
A poza tym – lubię legendy i baśnie. Pod tym względem jest chyba we mnie coś z dziecka.
Ulubiona legenda, opowieść z tego zbioru?
To niełatwe pytanie. Właśnie wziąłem w ręce książkę, aby ją przekartkować w poszukiwaniu tej jednej, jedynej – i nie potrafię wybrać. Ale gdybym musiał – chyba opowieść o ostatnich chwilach nieszczęsnej Sydonii von Borck. Najbardziej z całego zbioru, pisana emocjami.
A która najbardziej Pana zaskoczyła lub wymagała najwięcej pracy podczas opracowania?
Zaskoczyła mnie legenda o chrześniaku Śmierci. Nadzwyczaj mocno coś mi przypominała. Gdy wziąłem w swoje ręce zbiór baśni braci Grimm, dotarło do mnie, że opowieść „Kuma Śmierć” jest połączeniem i rozwinięciem dwóch pomorskich legend: jednej opowiadającej o chłopcu, którego Śmierć trzymała do chrztu (to podanie znalazło się w książce) i drugiej, której bohaterem był człowiek szukający w domostwie Śmierci sposobu na zdobycie nieśmiertelności.
Jeżeli chodzi o opowiadanie wymagające największych nakładów pracy… Takich historii było wiele. Nadzwyczaj często dysponowałem przekazem liczącym dwa-trzy zdania, który trzeba było rozwinąć, dodać warstwę fabularną, przemyśleć charakterystyki bohaterów, ich motywacje… Nie ukrywam, że była to najbardziej satysfakcjonująca część pracy nad książką.
Bohaterami tych opowieści są m.in. gryfy, czarne koty, czarownice, rycerze, skrzaty, białe damy, zbójcy, książęta … Czy zatem „Legendy Pomorza” mogą być lekturą dla młodego czytelnika?
Jak najbardziej. Legendy nigdy nie powstają w próżni – nieważne, czy mówimy o Pomorzu, Polsce, Niemczech czy zamorskich krainach. Zawsze opierają się na czymś realnym: zdarzeniu historycznym, obserwacji ludzkich zachowań, ich wartościowaniu przez pryzmat obowiązujących w społeczności wartości, które w znacznej mierze są uniwersalne dla każdego, niezależnie od tego, jakim językiem mówi i jaką religię wyznaje. Nie bez kozery mówi się przecież, że w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy.
Ważne jest jednak, aby nie wrzucać wszystkich legend do jednego worka. Oprócz tekstów nadających się dla każdego, w zbiorze można znaleźć również opowiadania mroczniejsze, trudniejsze, czy też okrutniejsze – i nie ma powodu na to się obrażać, czy też tego tuszować. To przecież również jest element naszej rzeczywistości.
Jak wygląda domowy księgozbiór Autora takiego zbioru?
Książek mam mnóstwo. Oczywiście są wśród nich zbiory legend, książki szczecińskie i pomorzoznawcze. Jest też dużo książek historycznych i traktujących o astronomii – są to moje dwa koniki.
Co na co dzień czyta Jarosław Kociuba?
Ostatnimi czasy głównie reportaże i książki popularnonaukowe. Lubię też zagłębić się w wiersze Wisławy Szymborskiej i Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Szkoda tylko, że w natłoku codziennych zajęć na czytanie nie zostaje zbyt wiele czasu…
A na jakich książkach się Pan wychował?
Pierwszą myślą są książki Astrid Lindgren – „Dzieci z Bullerbyn”, „Ronja, córka zbójnika”, „Rasmus i włóczęga”, „Emil ze Smalandii” to tylko część ukochanych lektur mojego dzieciństwa. Do dziś mam zresztą w domu „Braci Lwie Serce”, których chyba z trzydzieści lat temu dostałem od Babci. Poza tym czytałem wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Z lektur późniejszych, po które sięgnąłem całkowicie świadomie, olbrzymie wrażenie zrobiły na mnie „Imię róży” Umberto Eco oraz „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa.
Ulubione miejsce w Szczecinie? Gdzie czuje Pan „oddech historii”?
Kocham stawek wędkarski pomiędzy ul. Miodową i Zegadłowicza, naprzeciw jeziora Głębokiego. To dla mnie oaza spokoju (pomimo mknących nieopodal samochodów), miejsce, do którego przychodzę, gdy chcę się wyciszyć, pomyśleć lub po prostu przez chwilę pobyć sam. To również miejsce wspomnień: jako kilkulatka regularnie przywoził mnie tu Dziadek. Wsiadaliśmy w tramwaj „jedynkę” (pamiętam, że tablice z rozpiską trasy w niektórych tramwajach ozdobione były przedstawieniem Pomnika Czynu Polaków; niesamowicie mi się to podobało i zawsze, wsiadając do tramwaju, musiałem sprawdzić, czy tym razem udało się nam trafić na „orły”), który wiózł nas na Głębokie – a potem również „jedynką” wracaliśmy do domu.
A w regionie? Może związane z jedną z opowieści zawartych w książce?
Jestem zakochany w Rugii. Jest to przepiękna wyspa, często powtarzam, że jest ona Pomorzem w pigułce. Oprócz rzek mamy na niej wszystko, czym zachwyca nas nasza mała ojczyzna. Jeśli Rugia, to i Stralsund – przepiękne, zabytkowe miasto nad cieśniną – a skoro Stralsund, to nie mogę nie zachwycić się monumentalnym kościołem św. Mikołaja. Stąd już tylko krok dzieli nas do humorystycznej legendy o tym, jak to mieszkańcy Stralsundu w owym kościele polowali na lisa, który okazał się… dalej nie zdradzę, trzeba przeczytać o tym samemu.
W 2017 roku ukazały się dwie Pana książki. Czego życzyć Autorowi w Nowym 2018 Roku?
O, tak. Koniec roku obrodził książkami: dwie publikacje wydane w ciągu tygodnia nie zdarzają się codziennie. „Legendom Pomorza” towarzyszy „Szczecin znany nieznany” – książeczka, która świetnie nadaje się na prezent. Jest to nieduży album zdjęć Szczecina, wybranych spośród tysięcy fotografii wykonanych w ciągu ostatnich dwunastu lat, ukazujących bardziej i mniej znane miejsca naszego miasta, często z nieoczywistej perspektywy…
A czego życzyć? Wytrwałości w dążeniu do postawionych przed sobą celów. Ciekawych pomysłów na nowe publikacje, a prócz tego… czterdziestoośmiogodzinnej doby. Przydałaby się.
Zatem niech życzenia się spełniają! Dziękuję za rozmowę!
Z Jarosławem Kociubą rozmawiała Monika Wilczyńska
Jarosław Kociuba – urodzony w 1981 roku w Szczecinie, autor książek i artykułów o tematyce szczecińskiej i pomorskiej. W jego dorobku znajduje się m.in. transgraniczny przewodnik po dawnym Księstwie Pomorskim (2012), nagrodzony w 2013 roku wyróżnieniem Prezesa Międzynarodowych Targów Poznańskich, przewodnik po Szczecinie (2016) zbiór „Legendy Pomorza” (2017) oraz album fotograficzny „Szczecin znany nieznany” (2017). Współtworzył również m.in. album Cezarego Skórki „Ujście Odry z lotu ptaka” (2015) i przewodnik po Stargardzie Jana Zenknera (2017). Autor licznych artykułów w magazynie „Szczeciner”.
Bardzo madre wypowiedzi i wspaniale ksiazki.Serdcznie gratuluje!!!
Nareszcie na rubieżach powojennej Polski odradza się najbardziej wartościowa tkanka społeczna, wyjałowione miasto potrzebuje nowej elity.