„Simon i dęby” Marianne Fredriksson to piękna, magiczna i wciągająca książka. To opowieść, w której sen i jawa splatają się w jedno, a dobro i zło są nierozerwalne…
To opowieść o życiu – o jego magii, pozwalającej nam nieustanie wierzyć, że mimo wszystko i tak będzie dobrze. Ale, żeby było dobrze musimy wiele przejść. Wiele się nauczyć, zrozumieć, zapomnieć i wybaczyć…
A więc „Simon i dęby” to też opowieść o śmierci. O tej, która zabiera jedną osobę, niszcząc nasz mały świat, jak i o tej, która niszczy cały świat, zabierając wiele, wiele istnień. Niespodziewanie i niepotrzebnie… To strach przed potworem wykrzykującym „hail” , który dotarł w końcu i do brzegów spokojnej Szwecji.
A tymczasem Simon nie ma się gdzie ukryć, ani komu wyżalić, ponieważ pożegnał się już ostatecznie z dzieciństwem, gadającym dębem i małym człowieczkiem w okrągłym kapeluszu – i teraz musi szybko dorosnąć, lecz strach o siebie i najbliższych paraliżuje i prześladuje chłopca, nie pozwalając swobodnie oddychać. Najgorsze jest jednak to, że najbliżsi bezwiednie przyczyniają się do dręczenia chłopca – gdzieś tam za horyzontem trwa wojna, a rodzice toczą z Simonem małe bitwy – nie rozumiejąc i nie podzielając muzycznych pasji syna, skazują go tym samym na wieczne cierpienia i udręki.
A może w tym szaleństwie tkwi metoda? Może, jak wszyscy kochający rodzice tak samo Erik i Karin pragną za wszelką cenę chronić swoje jedyne dziecko? Może wierzą, że wybicie chłopcu z głowy marzeń i wrażliwości to jedyny sposób, aby był szczęśliwy? Może myślą, że jeden spalony list sprzed wielu, wielu lat odwróci zły los, pozwalając im nadal wieść spokojne i beztroskie życie?
Los jednak bywa przewrotny, starając się na wiele sposobów dopiąć swego… Wokół Simona krążą dziwne i obraźliwe słowa: bękart i Żyd… Czy dlatego, że jedenastoletni Simon jest dzieckiem innym niż jego szwedzcy koledzy? Mały, chudy, z czarnymi włosami, a „oczy tak ciemne, że czasami trudno było dostrzec ich źrenice”.
Książka porusza wiele wątków. Przyjaźni. Dojrzewania i dorastania, zazdrości, poczucia winy… Poszukiwania własnej tożsamości, na przekór wszystkim i wszystkiemu… Miłości do kobiety. Do rodziców. Miłości wystawionej na próbę… Czy mimo wszystko, warto chronić dzieci przed wszystkim? Czy mimo wszystko, możemy dzieci ochronić przed czymkolwiek?
Życzę miłej, poruszającej lektury.
I powolnego smakowania, delektowania się książką, która mimo wszystko, niesie pozytywne przesłanie.
Skłania do refleksji. Zmusza do myślenia. I do kochania najbliższych.
Mimo wszystko.
Elżbieta Safarzyńska
Marianne Fredriksson, Simon i dęby, wyd. Replika 2013
Leave a Reply