„Mieszkanie zabija jak maczuga”.
Dlaczego od ponad stu lat Polska nie radzi sobie z problemem mieszkaniowym? Jak żyją i czują się zapożyczeni na kilkadziesiąt lat ”frankowicze” oraz ci, którzy są zmuszeni do poruszania się po niestabilnym rynku wynajmu? Czy staliśmy się wszyscy ofiarami propagandy banków i deweloperów? Czy własne mieszkanie to konieczność, czy tylko jedna z możliwości?
Pierwszy rozdział książki o znaczącym tytule „Lustro” rozpoczyna się mroczną historią która przygniata ciężarem obrazów. Niestety później jest już tylko gorzej… To nasza stolica z 1931 roku, lecz nie ta z zapierającego dech filmu „Warszawa 1936” Tomasza Gomoły stworzona na podstawie rekonstrukcji przedwojennych planów miasta. Wtedy na ekranie zachwycaliśmy się przedwojenną „Perłą Północy” z eleganckimi kamienicami, pięknymi ludźmi i górującym dumnie nad miastem budynkiem Prudentialu. Ta opisana przez Springera niepokoi, dręczy, kłuje w oczy. Niestety to nie literacka fikcja a fakty poparte bogatą bibliografią.
Brniemy więc przez niezwykle ciekawe ale jednocześnie przerażające sto stron, na których autor odkrywa tę prawdziwą Warszawę- brudną i śmierdzącą, z wegetującą na ulicach biedotą, której było w owym czasie nawet czterdzieści tysięcy (!).Ten obraz to wbrew pozorom nie tyle efekt światowego kryzysu, co przede wszystkim kulawej polityki mieszkaniowej II RP. Jej wynikiem było kilkudziesięciokrotne zwiększenie liczby bezdomnych i fala samobójstw, a głównym powodem wzrostu ustawa dotycząca eksmisji lokatorów z 1924 roku.
Mimo korzystnej ustawy zwalniającej inwestorów z podatków od nieruchomości oraz ulg dla przedsiębiorców wprowadzonych w latach trzydziestych zeszłego wieku sytuacja mieszkaniowa niższych warstw społecznych w żadnej mierze nie uległa poprawie. Dlaczego? To proste- inwestorom bardziej opłacało się budować drogo: większe nakłady były równoznaczne z większymi stopami zwrotu. Efekty „dobrej zmiany” odczuli więc jedynie przedstawiciele elity stanowiącej raptem nie więcej niż trzy procent społeczeństwa (!) Jednak w książce pojawia się na chwilę nikłe światełko w ciemnym stołecznym tunelu. To Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa oraz Towarzystwo Osiedli Robotniczych. Pierwsza z wymienionych to spółdzielnia lokatorska, w której mieszkania stanowiły własność publiczną a lokatorzy mieszkali dopóty, dopóki płacili relatywnie niski czynsz. TOR natomiast budowało tanie mieszkania na sprzedaż i wynajem uwzględniając przy tym wysokość (czy raczej „niskość”) robotniczych zarobków. Tuż przed wojną WSM administrowała kilkadziesiąt budynków, a TOR udało się wybudować 9 tysięcy mieszkań. Kropla w morzu potrzeb. Pierwszy rozdział książki to gorzka i wstydliwa lekcja historii, a czasy nam współczesne dowodzą, że nie wzięliśmy sobie tej nauki do serca.
Drugą część książki stanowi reportaż opisujący sytuację mieszkaniową w III RP. W każdym z trzynastu rozdziałów Springer opisuje inną historię osadzoną w obecnych czasach, a każda z nich przypisana jest jednemu z trzynastu pięter. Autor zadaje nam wszystkim pytanie czym jest dom i co dla nas znaczy. W trakcie lektury zalewa nas fala gniewu i bezsilności gdy czytamy o tzw. „czyścicielach kamienic”- bezwzględnych i okrutnych oprawcach oraz „wkładce mięsnej”, czyli zdehumanizowanych ofiarach ich działań. Z niedowierzaniem i złością wysłuchujemy zwierzeń bankowców i deweloperów ujawniających między innymi niebezpieczne cienie popularnych programów „Rodzina na swoim”, czy „Mieszkanie dla młodych”, dostrzegamy bardziej przejrzyście motywy wszechobecnego wychwalania i nakłaniania do kredytów hipotecznych. Bo to klient banku stanowi najsłabsze ogniwo a największym beneficjentem tych programów jest deweloper i bank. Skąd więc powszechne przekonanie, że najważniejszym krokiem w dorosłość jest podpisanie mieszkaniowego cyrografu?
W Polsce mieszkanie wciąż stanowi swego rodzaju osiągnięcie, a nie zaspokojenie podstawowej potrzeby do której powinien mieć prawo każdy z nas. Niestety kredyt hipoteczny to – oprócz stosunkowo rzadkich sytuacji otrzymania mieszkania np. w spadku – jedyny sposób stwarzający pozory poczucia bezpieczeństwa. Przy tym wszyscy mamy świadomość, że mieszkanie naszą własnością tak naprawdę będzie dopiero za trzydzieści lat, gdy je spłacimy, najczęściej w obcej walucie i z wysokim oprocentowaniem.
Wbrew pozorom Springer w „13 piętrach” nie walczy z kredytami ani nie potępia kredytobiorców- jego celem jest zwrócenie uwagi na brak alternatywy. Dzisiejszy rynek najmu w Polsce nie ma żadnych szans by stać się konkurencją dla poczucia swobody bycia u siebie. Wynajem mieszkania w obecnej formie od prywatnego niestabilnego i chimerycznego właściciela w żadnym razie nie jest rozwiązaniem trwałym i komfortowym. W dowód na to, że jednak można inaczej autor podaje przykład naszych zachodnich sąsiadów, gdzie nie własność a właśnie wynajem stanowi osiemdziesiąt procent rynku mieszkaniowego. Co bardzo ważne, rynek wynajmu w Niemczech jest ściśle regulowany przez prawo, które stoi po stronie lokatorów, czynsze są relatywnie niskie i stałe a umowa najmu podpisywana na wiele lat. Więc nasi o wiele zamożniejsi sąsiedzi nie muszą i nie chcą brać kredytów.
Wielu z moich przyjaciół i znajomych codziennie budzi się i zasypia myśląc o ciążącym na ich barkach kredycie. Własne mieszkanie miało cieszyć, dać poczucie bezpieczeństwa a niszczy, rani, zabija jak maczuga spokój i radość życia. To wszechobecne traktowanie kredytu hipotecznego jako kolejnego etapu w życiu tuż za maturą, studiami i małżeństwem, osobliwy kult i powszechne uznanie go za element sukcesu spowodował, że wszyscy przestajemy zastanawiać się, czy nas na niego faktycznie stać. To gigantyczne zobowiązanie, więc decydując się na ten krok należy mieć pełną świadomość jego konsekwencji.
Na każdą kolejną książkę, publikację czy fotoreportaż czekam podekscytowana i z pełnym przekonaniem że oto czeka mnie kawał dobrej lektury. Bo Filip Springer to sprawdzona marka. Każda z książek: „Miedzianka. Historia znikania”, „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL”, „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach”, poprzez „Wannę z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”, a skończywszy na „13 piętrze” powinna być lekturą obowiązkową. Choć ich tematyka na pierwszy rzut oka może wydawać się mało popularna nużąca i błaha, to uwierzcie – to tylko pozory. Każda z nich budzi silne emocje i wciąga bez reszty. Springer to bardzo wrażliwy i czuły obserwator poruszający tematy wstydliwe, niewygodne i kłopotliwe. W związku z tym trudno uznać je za lekkie i przyjemne- nie liczmy na to, że zapewnią nam łatwą rozrywkę, a po ich lekturze odetchniemy spokojnie. Reportaże Filipa Springera – oprócz walorów literackich – posiadają spore wartości edukacyjne i co bardzo ważne, prowokują do dyskusji: najpierw kiełkują w głowach czytelników, by wkrótce pojawić się w szeroko komentowanej debacie publicznej. To dzięki „Wannie z kolumnadą…” inaczej patrzymy na katastrofę estetyczną w postaci upstrzonej reklamami pastelowej rzeczywistości naszych miast. I choć sam autor powtarza, że nie liczył na cud, to właśnie między innymi dzięki „Wannie…” rozpoczęto rozmowy o wizualnym chaosie, który wymknął się spod kontroli, potrzebie ustalenia pewnych regulacji w przestrzeni publicznej, bo przecież to ona stanowi o kulturze kraju i poziomie rozwoju estetycznego społeczeństwa o wiele bardziej niż ilość muzeów, teatrów i galerii.
„13 pięter” Filipa Springera to historie ludzkich dramatów, które niewiele różnią się od tych, które dręczyły ludzi sto lat temu. Szczegółowe opisy pełne smutku, goryczy, beznadziei budzą złość i zalewają falą bezsilnego gniewu. Jednak niech ten gniew stanie się zarzewiem konstruktywnej dyskusji i zmian w najbliższej przyszłości. Myślę, że to najmocniejsza i najważniejsza jak do tej pory książka Filipa Springera. Całkowicie zasłużenie znalazła się także w pierwszej dziesiątce najlepszych pozycji zeszłego roku. Bardzo też sobie cenię urodę skromnej okładki. Książka ma bardzo wysmakowaną, oszczędną graficznie obwolutę, co tylko potwierdza konsekwencję i upór autora (oraz Wydawnictwa Czarne) w walce z wszechobecną nachalną i krzykliwą pastelozą.
Filip Springer obecnie wędruje po kraju zbierając materiał do kolejnej książki dokumentującej życie Polaków w byłych miastach wojewódzkich. Warto śledzić bloga dokumentującego jego podróż – www.miastoarchipelag.pl oraz profil o tej samej nazwie na Facebooku. Polecam także wciąż bardzo aktywny, uwrażliwiający nas na powszechnie otaczającą brzydotę naszych miast profil książki Wanna z kolumnadą.
Ewa Ciereszko
Filip Springer, „13 pięter”, Wydawnictwo: Czarne, 2015, Stron: 288
Leave a Reply