Tak mniej więcej do 1830 r. nikt nie odczuwał emocji. Doświadczano „namiętności”, „przypadków duszy”, „sentymentów moralnych”, i patetycznie te stany opisywano. Starożytni Grecy wierzyli, że buntowniczy szał roznosi trujący wiatr, pierwsi chrześcijanie sądzili, że nudę zasiewają w duszy złośliwe demony, w XV i XVI w. uważano, że w melancholię popadają nie tylko ludzie, ale i koty, a palmy mogą się darzyć głęboką miłością. Poglądy Hipokratesa stworzyły medycynę humoralną, która opierała się na czterech humorach kształtujących osobowość i nastrój człowieka: krwi, żółci, czarnej żółci i flegmy. Silne namiętności zaburzały równowagę między nimi, podgrzewały organizm, krew buzowała i zaczynała się jazda: rzucanie się do ataku, trujące opary w mózgu i przerażające zwidy. No i nie wiadomo jakby to dalej wyglądało i czy medycyna nie podążyłaby drogą Harrego Pottera, gdyby nie Thomas Willis.
Ten londyński anatom, przeprowadzając sekcje zwłok powieszonych przestępców, wysunął przypuszczenie, że przypływ radości, dreszcze przerażenia czy słodycz rozkoszy to nie skutek tajemniczych płynów i oparów, ale delikatnej siatki układu nerwowego. Sto lat później fizjologowie badający odruchy zwierząt zrobili krok dalej i stwierdzili, że emocje to procesy o czysto mechanicznej naturze. Na początku XIX w., w zimnej i pełnej przeciągów sali wykładowej uniwersytetu w Edynburgu, filozof Thomas Brown uznał, że nowe rozumienie funkcjonowania ludzkiego ciała wymaga nowego języka. To on pierwszy użył terminu „emocja”.
Trochę może żal, że niematerialna substancja ludzkiej duszy rozwiała się jak mgła w podmuchach racjonalizmu. W życie emocjonalne wkroczyły eksperymenty, badania anatomiczne i Karol Darwin. W latach 30. XIX w. stworzył do poznania emocji systematykę badawczą, kwestionariusze naukowe, eksperymentował na sobie i na swoim nowonarodzonym synu Williamie. Potem Zygmunt Freud dorzucił swoje trzy grosze, a w XX w. neurologowie za centrum dowodzenia w ludzkim ciele uznali umiejscowione głęboko w płatach skroniowych mózgu ciało migdałowe. Ten zapłon w kształcie łzy uruchamia cały silnik emocji: napina mięśnie kończyn, wywołuje drżenie powiek, dozuje wydzielanie hormonów, przyśpiesza bicie serca, decyduje czy bodźce zewnętrzne są niebezpieczne czy przyjazne. W XXI w. lekarze skanując mózg, obserwują na ekranach komputerów wielobarwne obrazy jego wnętrzna, z rozbłyskującym ciałem migdałowym, jak pulsującą gwiazdą.
Ale na szczęście skaner to nie wytrych do tajemnicy i magii emocji. Gdy zacina się winda i pot zaczyna ci spływac po plecach, gdy kurczowo trzymasz się barierki na tarasie widokowym Pałacu Kultury nerwowo zerkając w dół, gdy nagle gaśnie światło i czujesz mdłą watę w gardle, gdy spojrzysz głęboko w te błękitne oczy i żołądek robi fikołka, to masz wrażenie, że emocje są jak koło młyńskie w wesołym miasteczku. Wtedy można zajrzec do „Księgi ludzkich uczuc” Tiffany Watt Smith, antropolożki kultury i filozofki. Ta specjalistka od historii ludzkich emocji sprawdziła jak w różnych kulturach i językach nazywa i opisuje ludzkie emocje. Poruszając się w meandrach historii, antropologii, nauk przyrodniczych, sztuki i kultury popularnej opisała w krótkich, zabawnych i lekkich tekstach ponad 150 różnych uczuc. Po lekturze „Księgi ludzkich uczuc” jedno jest pewne – emocje to nie chłód medycznej terminologii. To pulsująca, wibrująca i parna księga dżungli.
Katarzyna Amon
Tiffany Watt Smith, Księga ludzkich uczuć, Wydawnictwo W.A.B. 2017
Leave a Reply