Przypominam sobie opisaną w podręcznikach naukowych przed laty tę oto historię – po kilkudziesięciu latach osadzenia w sztokholmskim więzieniu wyszedł na wolność pewien Szwed. Wydawać by się mogło, że uzyskał to co najcenniejsze, tym bardziej, że w więzieniu dręczył go i poniżał strażnik. Życie zgotował nieszczęśnikowi okropne. Jednak po odzyskaniu wolności Szwed nie umiał odnaleźć się w rzeczywistości, ba, zaczął tęsknić za więziennym życiem, a nawet za oprawcą w mundurze! Więzi pomiędzy katem i ofiarą wytworzyły się bowiem tak silne, że nawet wolność nie była w stanie ich zniwelować.
Psychologowie dali temu zjawisku termin „syndrom sztokholmski” . Funkcjonuje on do dziś, wciąż dziwiąc i zaskakując ludzi – jak mało wiemy o sobie, jak strach zmienia i kształtuje nasze postawy, jak podstępna potrafi być psychika istoty ciemiężonej. I o tym „syndromie sztokholmskim”, jego różnych odmianach ( nie tylko dotyczących ludzi) mówi autor w świetnie czytającej się książce „Tańczące niedźwiedzie”.
Oto niedźwiedzica Wela, którą w dzieciństwie przysposobił Gijorgij Mirczew, latami towarzyszyła mu w wędrówkach po bułgarskich jarmarkach, plażach, miasteczkach. Tańcem i kuglarskimi sztuczkami zarabiała na utrzymanie rodziny Gijorgija. Czasem nahajem oberwała, czasem żar asfaltu parzył stopy, a pusty żołądek dawał znać o sobie. Tak lat dwadzieścia trwała egzystencja człowieka i zwierzęcia, do czasu, gdy w Bułgarii zmieniły się przepisy. Niedźwiedzica odzyskała wolność, jest w rezerwacie Tańczących Niedźwiedzi w Belicy. Ale cóż z tego, korzystać z niej nie potrafi, dla niej życie to wciąż podróże po jarmarkach, pobrzękujące dzwoneczki, czasami nahaj właściciela. Innej rzeczywistości nie pojmuje.
Oto kolejny przykład wskazany przez Szabłowskiego w rozdziale „Westfalki Stalina”- rodzinne miasto Josifa Wissarionowicza Stalina – Gori. Dla jej mieszkańców, a kobiet szczególnie, ten ludobójca jest wciąż herosem. Przewodniczka po muzeum mówi o nim z zachwytem, a nawet z miłością jako o mężczyźnie. Nie przemawiają do niej argumenty o deportacjach, wyniszczeniu, okrucieństwie. „Ot, wojna była” – kwituje wszystko. Rozumie ją dobrze 82-letnia Tatiana gorzko żałując, że doczekała tak strasznych czasów, gdy „na Stalinku psy wieszają”. Takich ludzi jak Tatiana i Wiera jest wielu nie tylko w Gruzji. Są w Estonii, Grecji, Albanii, Jugosławii, na Kubie, w Londynie. A teraz także na Ukrainie – wystarczy włączyć telewizję, by zobaczyć jak widmo wolności wywołuje strach, agresję i przemoc. Jak wieloletnie przyzwyczajenia zniewolonego narodu nie pozwalają na zmianę postaw, sposobu myślenia, wyjście poza twardą skorupę. Tym bardziej warto sięgnąć po tę lekturę – momentami wzruszającą, ale też irytującą i wywołującą poczucie zakłopotania. Bo czy wolność dla człowieka to istotnie dar najcenniejszy?
EKa
Witold Szabłowski – „Tańczące niedźwiedzie” Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2014
Leave a Reply