Nie wiem, czego się spodziewałam po tej powieści, ale „Internat” mnie nie pożarł. Dla niewtajemniczonych – tak reklamuje się tę pozycję: „Pożerasz książki? Uważaj! Ta książka może pożreć ciebie!” Otóż, nie, nie pożarła ani nawet nie pochłonęła. Za to pozostawiła bardzo mieszane uczucia, od rozczarowania po… fascynację.
Jak bardzo może zafascynować powieść? Wiktoria, studentka socjologii, postanawia zbadać ten mechanizm, pisząc pracę magisterską na temat „Internatu” Kasandry Vitay. Nieoczekiwanie przenosi się w świat pensji dla dziewcząt i staje się jedną z bohaterek – Anną Wolf. Fikcja autorki staje się dla niej realnością, każde wydarzenie z akcji okazuje się namacalną prawdą, a na życie Anny (czyt. Wiktorii) czyha wiele niebezpieczeństw. Czy uda jej się wydostać z ograniczonego barierą nicości internatu? Wrócić do życia u boku Adama? A może na zawsze pozostanie uwięziona w chudym i piegowatym ciele, zapętlona od września do września roku szkolnego, podobnie jak Sandra, Katia czy Mici? I jak się dobrze spodziewa czytelnik – oczywiście, że da radę.
Oczywistości jest zbyt wiele w tej powieści, ze stratą dla najciekawszego dla mnie wymiaru, ale o tym później. Egzemplarz „Internatu” Vitay staje się horkruksem i świstoklikiem jednocześnie. Główna bohaterka „zasiedla” ciało postaci z książki i zaczyna zmieniać rzeczywistość (fikcję literacką?) w internacie. Postaci drugoplanowych bohaterów są papierowe, białe lub czarne, innej możliwości nie ma. A nie, jest, można jeszcze być „pustakiem”, bezwolnym i wykonującym polecenia zasiedlonych. Ich zachowania są zaś sztampowe, banalne wręcz, podobnie do bohaterów z realnego świata – Zibiego, Pawła czy Adama. Wszystko w myśl – znacie, to poczytajcie. Ech, łezka w oku się kręci. Wróciłabym chętnie do „Godziny pąsowej róży” M. Krüger – nie wiem, czy „Internat” Degórskiej taką lekturą dla współczesnych nastolatek się stanie… Oby. Tyle o moich rozczarowaniach.
A teraz o fascynacji. Kiedy przebrnęłam przez jakieś sto stron, zaczęła mi świtać pewna myśl, która powoli zaczęła się krystalizować, a apogeum osiągnęła w momencie odczytania fragmentu: „Ten świat wymyślony był na skróty, schematyczny i taki ograniczony.” No właśnie… i jeszcze to: „Na szczęście Internat zawsze spaja ktoś żywy. Tak jakby go zasila.” Albo: „Sądziłaś, ze bez ciebie Internat przestanie się kręcić?” I tu mnie olśniło.
Skorzystanie z oklepanych i niejednokrotnie powielanych motywów okazuje się celowym zabiegiem autorki. Schematyczność fabuły jest tylko pretekstem do pokazania innego wymiaru. I nie chodzi tu o przeniesienie się w czasie czy przestrzeni do świata powieści Vitay. Ten wymiar to fikcja. Fikcja stricte literacka z zasadami jej działania. Budowania, modelowania, kreacji świata przedstawionego. Jak to się dzieje, po prostu – jak powstaje taki świat, do którego czytelnik, tylko czytając, się przenosi. Jakie mechanizmy pozwalają na identyfikowanie się (lub nie) z powieściowymi postaciami, dlaczego zwyczajnie na chwilę stajemy się ulubionym bohaterem, razem z nim przeżywamy wzloty i upadki, kochamy i nienawidzimy. Wzruszamy się i denerwujemy, jeżeli coś nie pójdzie po naszej myśli. Coś w świecie, który jest właśnie fikcją literacką. I o tym jest powieść Izabeli Degórskiej. O tym, że bez odbiorcy dzieło literackie nie istnieje, a świat „Internatu” przestanie się kręcić. Zasilmy go więc.
Mirka Chojnacka
Internat, Izabela Degórska, Novae Res, 2018
Leave a Reply